Los Santos, metropolia wzorowana na Los Angeles, centrum słonecznej Kalifornii, niegdyś perła zachodniego świata, teraz pełna korupcji, to coś wspaniałego - żyjący, skomplikowany i pełen zależności organizm, charakteryzujący się ogromem szczegółów. O jej monumentalności niechaj świadczą same misje. W ich trakcie uciekałem przed stróżami prawa po obrzeżach Los Santos, ostrożnie wymijałem gęsty ruch uliczny, na parkingu pożyczałem lśniące kabriolety, a na lotnisku kradłem śmigłowce i w blasku księżyca przelatywałem nad słynnym napisem Vinewood na zboczu góry. Wyskakiwałem z samolotów na spadochronie, podziwiając oświetlone w nocy centrum, na plaży oglądałem rozbijające się o brzeg fale i zachód słońca. Kradłem autobusy z nieszczęśnikami w środku, wywoziłem w gęsty las i wbijałem z nim do rzeki. GTA to wielka piaskownica, w której można robić wszystko, czego dusza zapragnie. To współczesne Skyrim, z braku lepszego odpowiednika.
Rockstar Games nigdy nie zawodziło na polu kreacji wielkich i różnorodnych miast, a Los Santos to szczyt ich formy. Jest brudno, właściciele mijanych samochodów tylko się proszą by pozbawić ich wymarzonej bryki, a drapacze chmur toną w promieniach słońca. W 2004 roku, gdy na rynku zagościło GTA San Andreas, zespół Rockstar North nie miał jeszcze odpowiednich, technicznych możliwości, by w tak kapitalny sposób przenieść kulturę, rutynę życia i autentyczność Miasta Aniołów do wirtualnego świata. GTA V zmienia ten stan rzeczy. I tak, odwiedzamy położoną na wzgórzach bogatą dzielnicę Vinewood (wariacja na temat Hollywood), z typowymi dla tego rejonu luksusowymi rezydencjami, kasynami, sklepikami z drogimi ciuchami, nocnymi klubami, pubami, świetlistymi neonami, centrami handlowymi, reklamami na billboardach i wielkimi studiami filmowymi. Gdy wybierzemy się na południe miasta, witają nas brudne slumsy, śmieci na ulicach, graffiti na ścianach, krzywe krawężniki, tumany kurzu i gangsterzy jarający zioło. Los Santos to także zatłoczone centrum z wieżowcami, będącymi sercem tej betonowej dżungli, biznesmeni w garniturach, imigranci na ulicach, doki, lotnisko, zajezdnia kolejowa, starannie odwzorowane molo z diabelskim młynem i wielki deptak przy plaży Vespucci, idealny na przejażdżkę rowerem. Przy brzegu oceanu można zauważyć ludzi spacerujących z psami, a nawet gościnnie wpaść na imprezę i ognisko, zrobić zadymę i ulotnić się przed przybyciem funkcjonariuszy.
Gdy na ogonie mamy cały furgon stróżów prawa, to niezawodna okazuje się rozbudowana sieć dróg i autostrad. Różnorodność jest najbardziej imponującym aspektem Los Santos. A wszystko w obliczu unoszącego się nad miastem smogu, charakterystycznych pomarańczowych zachodów słońca i pochmurnych poranków - po prostu rewelacja. Takie widoki można oglądać godzinami. Z oczywistych względów (ograniczenia technologiczne PS3 i X360) poziom szczegółowości nie może się równać z Chicago z Watch Dogs, które powstawało z myślą o konsolach nowej generacji, niemniej podziw wzbudza to, jak wszystkie elementy potrafią ze sobą współgrać i tworzyć jedną całość. Los Santos przypomina orkiestrę symfoniczna, w której każdy instrument jest potrzebny aby powstało arcydzieło. Tak wygląda stolica Kalifornii w Grand Theft Auto V. To miasto jest bohaterem gry - symbolem Ameryki nasyconej przemocą i dezorganizacją.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler