
Wraz z GTA V deweloper po raz pierwszy w historii zrywa z wyeksploatowaną koncepcją jednego głównego bohatera, a zamiast tego wrzuca gracza w skórę trzech kryminalistów jednocześnie, oferując dowolne przełączanie się pomiędzy nimi, i to w trakcie rozgrywki. Co prawda zarodek takiej koncepcji mieliśmy już przy okazji GTA: Episodes from Liberty City, ale dopiero teraz twórcy wyruszyli na głębokie wody i wykorzystali potencjał takiego rozwiązania. Michael, emerytowany gangster, który w przeszłości specjalizował się w napadach na bank, został włączony do programu ochrony świadków i postanowił zmienić swoje życie - zająć się domem i rodziną. Coś jednak w nim pęka i wraca na stare śmieci. Po przyjeździe do Los Santos w nietypowych okolicznościach poznaje Franklina - młodego, czarnoskórego cwaniaczka, który swoją karierę zaczyna od zera. Później zjawia się Trevor, diler narkotykowy, nieobliczalny psychopata i brutalny sadysta w jednym - chyba najbardziej charakterystyczna i kontrowersyjna postać wykreowana na potrzeby uniwersum. Wariat nie zawaha się nawet przed największą zbrodnią. Nie ograniczają go żadne zasady - jeśli komuś chce spalić dom, to z pewnością to zrobi.
Trzy różne persony - każda mająca własne cele, motyw działania - trzy różne historie, które łączą się w jedną całość. Taki zabieg dał scenarzystom niemałe pole do popisu, a efekt końcowy stworzył innowacyjną strukturę, która pozwala obserwować akcję z trzech perspektyw. Narracja jest złożona, fabuła, choć na początku nie powala niczym niekonwencjonalnym, z czasem rozwija swoje skrzydła i nie pozwala odejść od telewizora. Po drugiej połowie gry relacje pomiędzy cała trójką, jak i postaciami drugoplanowymi, nabierają niesamowitych obrotów i zaczynają iskrzyć - to taka bomba, która na końcu eksploduje. Jeśli historia Niko w Liberty City była jedną prostą ścieżką, to przebieg wydarzeń w GTA V przypomina skomplikowaną sieć krzyżujących się dróg, na których ciągle dochodzi do karamboli. Akcja nie zwalnia tempa, budując napięcie aż do samego końca, a niektóre sceny zostały żywcem wyjęte z filmów. To zresztą żadna nowość, bo Rockstar od lat wzoruje się na najlepszym kinie akcji. W tym przypadku za inspirację posłużyła choćby "Gorączka" z Robertem De Niro w roli głównej. Dodatkowej filmowości nadają mistrzowsko zrealizowane cut-scenki - momentami czułem się, jakbym siedział w sali kinowej.
Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim liczne nawiązania do poprzednich odsłon serii - po drodze spotykamy starych znajomych, a w pewnym momencie rozmowa toczy się wokół napadu na bank w Liberty City. Podczas przygotowania do pierwszego skoku bohaterowie wspominają również Niko Bellica. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej - takich smaczków jest znacznie więcej. W sumie drobiazgi, ale cieszą. Złego słowa nie mogę też powiedzieć o polskiej wersji językowej - dialogi to kawał solidnego rzemiosła.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler