zvarownik @ 26.10.2012, 14:33
Kamil "zvarownik" Zwijacz
Przyznaję się bez bicia – nie ukończyłem Fable: The Journey i nie mam zamiaru zrobić tego w najbliższej przyszłości, chociaż pewnie kiedyś się uda, bo historyjka wciąga. Poprzednie odsłony baśniowego RPG’a łykałem jak młody pelikan, nawet pomimo faktu, że z każdą kolejną odsłoną, seria ta stawała się coraz uboższa, prostsza i mniej ciekawa.
Przyznaję się bez bicia – nie ukończyłem Fable: The Journey i nie mam zamiaru zrobić tego w najbliższej przyszłości, chociaż pewnie kiedyś się uda, bo historyjka wciąga. Poprzednie odsłony baśniowego RPG’a łykałem jak młody pelikan, nawet pomimo faktu, że z każdą kolejną odsłoną, seria ta stawała się coraz uboższa, prostsza i mniej ciekawa. Jednak to, co zrobiono z nią w przypadku najnowszej części, zakrawa na niesmaczny żart. Przecież najciekawszym elementem całej produkcji jest, dzieci zamknijcie oczy, bicie konia! Jednak wbrew pozorom, produkcja może się podobać, zwłaszcza młodszym osobnikom.
Nietypowo zacznę tekst od wypunktowania wszystkiego, co mi się w Fable: The Journey nie podoba. Głównym zarzutem jest Kinect, jednak wszystko zależy od punktu widzenia. Chodzi o to, że kamerka Microsoftu mocno spłyca rozgrywkę wszystkiego - taki już los tego urządzenia. Miały być gry fajne dla dorosłych i w ogóle, a po kilku latach na rynku nic takiego się nie pojawiło, chyba, że ktoś zalicza do tego grona nieudany horror, którego nazwy nie pamiętam, nieważne. Gra jest liniowym produktem FPP, gdzie w zasadzie nie ma żadnej wolności. Wszystko jest ustalone z góry, podąża się ścieżką nakreśloną przez twórców, wykonując przy tym proste czynności, typu machanie ręką, przyciąganie jej do siebie, pchnięcia, głaskanie, wyciąganie strzał z konia, tego typu rzeczy. Mnie to nie jara, podejrzewam, że 90% dorosłych osób, które mają styczność z grami codziennie, także nie będzie zachwycona. Walka, której jest naprawdę sporo, nie rzuca na kolana, bo polega na miotaniu jakimiś prądami i innymi kulami ognia do przeciwników poruszających się strasznie niemrawo. Wystarczy mniej więcej wycelować w ekran i pchnąć. Bronimy się zginając lewą rękę, której używamy również do chwytania przedmiotów, ogłuszania wrogów, podrzucania ich i spychania. Można łączyć jedne czary z drugimi w proste kombosy i to tyle. Po godzinie nie chce się już za bardzo tego robić, a później wcale nie jest lepiej.
To samo jazda powozem. Steruje się nim tak, jakby się naprawdę jechało jakąś dorożką, czyli lejcami bijemy konia (uwielbiam to stwierdzenie!), a skręcamy przeciągając ręce do tyłu. Po przejażdżce nieraz trzeba uleczyć naszą klacz, co odbywa się poprzez przykładanie wirtualnych dłoni do konkretnych miejsc na ciele zwierzęcia. Można go szczotkować i inne bzdury, ale nie widzę większego sensu w takich „atrakcjach”. Męczy fakt, że ta cała jazda występuje bardzo często, w zasadzie co kilkanaście minut, w końcu jakoś trzeba dotrzeć w kolejne miejsce, prawda?
W czasie starć i jazdy zbieramy kolorowe kryształy, które robią za punkty doświadczenia. Gdy wpadnie nam ich wystarczająca ilość, możemy ulepszyć dane zaklęcie, zwiększyć poziom dostępnej many czy energii. Niby ma to dać jakiś tam bodziec do dalszej wędrówki, ale nie czuję tego wszystkiego kompletnie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler