Lubię strzelanki. Przyznaję się do tego bez wstydu i z wypiętą dumnie klatą. Nie powiem, czasem mam dość tego, że każda możliwa marka jest w ostatnim czasie konwertowana do jakiejś odmiany FPS’a, ale niestety nic na to nie poradzimy. Tym bardziej chwalić trzeba więc producentów, którzy stawiają na oryginalność i nie podłączają się do pracy kogoś innego. Infinity Ward w 2007 roku przewróciło świat sieciowych strzelanek do góry nogami, oferując produkt unikatowy, przemyślany i nowatorski. Wreszcie, po czterech latach, w nasze ręce wpada trzecia część zapoczątkowanej przez nich trylogii, czy warto skoczyć do sklepu i poznać finał opowieści? Czy jest rewolucja? Czy może raczej lepiej się wstrzymać z zakupem? Sprawdźmy.
Najpierw słów kilka na temat fabuły dla jednego gracza. Stanowi ona, jak nie trudno wywnioskować, kontynuację historii rozpoczętej w pierwszej odsłonie Modern Warfare. Ponownie spotykamy zatem Price’a oraz Soapa, ale przez większą część rozgrywki biegamy w ciele nowego protagonisty o imieniu Yuri – byłego agenta Spetsnaz’u. Co ciekawe, Yuri nie jest całkowicie nową postacią w uniwersum. Jest on bowiem połączony z nim od samego początku, a my podczas wykonywania pierwszych misji nie zdajemy sobie z tego w ogóle sprawy. Historia kręci się wokół prezydenta Rosji oraz jego córki, a głównym antagonistą jest Makarov. Facet po raz kolejny chce pogrążyć świat w post-nuklearnym chaosie, a jedynym sposobem na powstrzymanie go jest wysłanie do boju najlepszych, najbardziej doświadczonych żołnierzy z elitarnych jednostek specjalnych z całego świata. Jednym słowem – standard. Niczego odkrywczego tu nie znajdziecie i jeśli szukacie dobrej fabuły, warto zerknąć gdzieś indziej, np. w stronę genialnego Deus Ex: Bunt Ludzkości.
Podczas wykonywania kolejno następujących po sobie misji przenosimy się w wiele miejsc naszego globu. Wśród tych najbardziej imponujących znajdujemy Londyn, zniszczony wojną Paryż, Nowy Jork oraz Syberię. Każda lokacja została bardzo przyjemnie wykonana i do pewnego stopnia wzorowana na rzeczywistym odpowiedniku. Zadania obfitują oczywiście w różne podniosłe momenty oraz absurdalne sytuacje, jak choćby upadek windy z nami we wnętrzu, albo skok ze szczytu budynku w kierunku brukowego podłoża itd.. Wiadomo jednak, że tego się można było spodziewać, a więc mnie osobiście to nie przeszkadza i przyznam szczerze, że dzięki takim zagrywkom w stylu Mission Imposible fabuła nabiera rumieńców.
Wzorem poprzedników, kampania singlowa jest całkowicie liniowa. Nie mamy żadnego wpływu na przebieg akcji. Zasiadamy niejako w wagoniku kolejki górskiej i staramy się dotrzeć do końca bez zbyt częstego wypadania. Tytuł jest wypchany po brzegi skryptami. Mamy miejsca, w których żołnierze nigdy nie przestają wyskakiwać (chyba że przekroczymy pewną niewidzialną linię wyłączającą ciągłe respawny). Mamy oponentów pojawiających się znikąd, tylko po to by zaskoczyć i zdezorientować gracza. Są też okazyjne podkręcone granaty oraz pociski dziwnym cudem przelatujące przez najgrubsze nawet ściany. Na szczęście dwa ostatnie elementy nie są tak dokuczliwe jak w Modern Warfare 2 czy w World At War. W tych dwóch produkcjach na wyższych poziomach trudności niejednokrotnie pod naszymi nogami walało się więcej granatów, aniżeli ziaren piasku. Potrafiło to doprowadzić do szewskiej pasji – szczególnie osoby, które, tak jak ja, odpalają strzelanki na wyższych poziomach trudności. W Modern Warfare 3 podobnego procederu nie zauważyłem. Zdarzyło mi się natomiast, że produkcja źle zapisała punkt kontrolny, uniemożliwiając mi wykonanie misji w określonym czasie (są zadania z upływającym licznikiem czasu). Musiałem wtedy restartować całe zlecenie. Irytuje też duża losowość zgonów, ale akurat to jestem w stanie zrozumieć. Najważniejsze, że SI nie stara się nas zabijać oszukując.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler