Podczas wykonywania misji prawie cały czas mamy ze sobą jakiegoś skrzydłowego, niemniej jednak na ich umiejętnościach nie można polegać. Pomimo tego że są zadania, w których z rozkazu podążamy za tymże skrzydłowym, to my sami musimy nacierać do przodu, a "dowódca" brnie gdzieś z tyłu. Inteligencją także nie grzeszą, co irytuje i jest często powodem bezsensownego zgonu. Na szczęście są też zlecenia, w których akcja na chwilę zwalnia i jest moment na oddech. Takimi są misje z lotu ptaka, w których po prostu ostrzeliwujemy jednostki naziemne, szybując gdzieś wysoko na niebie; czy misja, w której bawimy się w snajpera. Tutaj znowu mamy standard serii, ale prawdę mówiąc nie spodziewałem się niczego wyjątkowo odkrywczego i pewnie dlatego bawiłem się całkiem nieźle. In plus na pewno jest fakt, iż fabuła stanowi jedną w miarę zgraną całość, a nie jak to było w Black Ops i Modern Warfare 2 – zlepek głupkowatych zadań, które gdzieś tam, w jakiś sposób na końcu nabierają „sensu”. Cieszy, że deweloper widzi swoje błędy i stara się je eliminować.
Prócz kampanii dla jednego gracza, mamy jeszcze tryb współpracy nazwany Spec-ops. W nim znajdujemy dwa zasadnicze modele rozgrywek. Pierwszy to survival, w którym chodzi o to, by przetrwać jak najdłużej w obliczu kolejnych fal niekończących się przeciwników. Drugi natomiast znamy z poprzedniego Modern Warfare, a stawia on przed graczem po prostu określone wyzwania. Może to być na przykład rozbrojenie jakiegoś ładunku wybuchowego albo wyeliminowanie jak największej liczby przeciwników bez bycia wykrytym. Zabawa z kumplem/kumpelą/bratem/siostrą jest oczywiście wyśmienita. Nie wszystkie mapki są w sumie równie emocjonujące co przejęcie samolotu, ale ogólnie nie ma raczej momentów nudnych.
Główne danie produkcji, pomimo udanego singla i powracającego Spec-ops, to oczywiście sieciowe współzawodnictwo. Tutaj, choć zmiany też są w głównej mierze kosmetyczne, można dostrzec najwięcej usprawnień i modyfikacji. Największe z nich to przede wszystkim nowe tryby rozgrywek: Kill Confirmed oraz Team Defender. Pierwszy polega na tym, że samo zastrzelenie przeciwnika nie oznacza zaliczenia zabójstwa. Aby licznik fragów skoczył kolejne oczko w górę, trzeba zebrać jeszcze pozostawiony po przeciwniku nieśmiertelnik. Co ciekawe, drużyna przeciwna także może go zdobyć, a w rezultacie, zabójstwo nie zostanie dodane do naszego konta. Drugi tryb zabawy polega na tym, że pierwsza zabita osoba upuszcza flagę, gracze muszą jak najszybciej ją zdobyć, a w rezultacie drużyna, która ją posiada dostaje podwojone punkty za likwidowanie oponenta. Przeciwna ekipa w tym czasie nie ma takiego bonusu, a zatem wolniej zbiera fragi.
Map w multiplayerze jest w sumie 16. Każda nawet fajnie przygotowana, ale niestety nie ustrzeżono się kilku błędów. Są bowiem miejsca, w których respawnujemy dosłownie na głowie bandziorów, a to oznacza możliwość campowania w takich pozycjach i zaliczania łatwych mordów. Niektóre ściany, pomimo tego że powinno się dać przestrzelić, zrobiono dziwnie odpornymi na ostrzał, inne natomiast, z pozoru niezniszczalne, penetrujemy nabojami bez najmniejszych problemów. Nie bardzo wiadomo, które powierzchnie tak naprawdę możemy więc ostrzeliwać i czym kierował się deweloper. Na koniec występują jeszcze drobne kłopoty z wykrywaniem trafień. Czasem całkowicie celny headshot nie oznacza fraga, a innym razem jedna kulka w nogę, a oponent leży niczym kłoda. Nie są to w sumie rażące błędy i nie pojawiają się za każdym razem, ale nie sposób ich ignorować, wszak do pewnego stopnia zaburzają balans.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler