bigboy177 @ 15.09.2011, 18:11
Czasem coś piszę, czasem programuję, czasem projektuję, czasem robię PR, a czasem marketing... wszystko to, czego wymaga sytuacja. Uwielbiam gry, nie cierpię briefów reklamowych!
Marcin "bigboy177" Trela
Tak to już jest, że wszystko co dobre (i nie tylko) wcześniej czy później musi się skończyć. Nie inaczej jest w przypadku gier.
Tak to już jest, że wszystko co dobre (i nie tylko) wcześniej czy później musi się skończyć. Nie inaczej jest w przypadku gier. Niezależnie od tego z jak wspaniałą sagą mamy do czynienia, w końcu nadchodzi moment, że trzeba się pożegnać. Podziękować za mile spędzone chwile i zatopić się w czymś innym. Taki czas przyszedł na Marcusa Fenixa, którym w Gears of War 3 mamy przyjemność zagrać po raz ostatni. Czy pozostałe po tym fakcie wspomnienia warte będą poświęconego im czasu? Na to i inne pytania postaram się odpowiedzieć w poniższej recenzji.
Fabułę Gears of War 3 rozpoczynamy od krótkiego wstępu, podczas którego dowiadujemy się w jaki sposób nasz protagonista wylądował w pierdlu. Okazuje się, że dezercja, o którą go oskarżano nie była samolubnym aktem, mającym na celu uratowanie jego własnej skóry. Fenix ruszył bowiem na ratunek swojemu ojcu – naukowcy wojskowemu, starającemu się znaleźć rozwiązanie na trapiące ludzkość problemy. Jednym z tych problemów jest obecność na planecie Sera tzw. Szarańczy – rasy obcych, wypełzających spod ziemi, pragnących zlikwidować ludzkość. Ojciec Fenixa był w posiadaniu gotowego remedium na tenże kłopot, kiedy nagle zginął przygnieciony rumowiskiem. Marcus nie był oczywiście z tego faktu zadowolony, ale musiał jakoś egzystować. Żył z przeświadczeniem, że jego ojciec odszedł z tego świata. Jakież było więc jego zaskoczenie kiedy okazało się, że w rzeczywistości żyje, choć ma się nie do końca dobrze. Został pojmany przez pewnych jegomości i przetrzymywany wbrew woli. Marcus rusza mu na ratunek, czyniąc z tego swój główny cel. Ale nie dajcie się zwieść, nie tylko o to chodzi w kampanii dla jednego gracza. Wątek jest długi, rozbudowany i pełen zwrotów. Aby go ukończyć potrzeba mniej więcej 17 i więcej godzin wolnego czasu – wszystko zależy od umiejętności i wybranego poziomu trudności. Mi zeszło mniej więcej 16 godzin, ale grałem na hardcore. Po obniżeniu trudności da się pewnie przelecieć grę w około 14 godzin. Mimo wszystko czas zdecydowanie imponujący. Kampanie singlowe Call of Duty czy Battlefield, bledną w porównaniu z tym, co przygotowało dla nas Epic Games.
Sama mechanika rozgrywki, już na pierwszy rzut oka jest taka sama jak u poprzedników. Zresztą nie spodziewałem się, że cokolwiek w tej kwestii ulegnie zmianie. Nie ma sensu modyfikować przecież czegoś, co się sprawdza. Biegamy zatem drużyną Delta (czasem Marcusem, czasem kimś innym) i walczymy z przeważającymi oddziałami Szarańczy oraz zupełnie nowym przeciwnikiem – Lambent. Tych pierwszych znamy z dwóch poprzednich odsłon cyklu, drudzy są natomiast ich zmutowaną odmianą, powołaną do życia przez substancję zwaną Imulsją. W ich ciałach widać nawet specjalne „wnęki”, w których ona rezyduje. Kilka celnych strzałów w te miejsca i praktycznie każda kreatura odchodzi w zapomnienie, rozpadając się przy tym efektownie na kawałki.
Mimo sporej siły ognia, nie możemy sobie pozwolić na bieganie po otwartej przestrzeni i siekanie do bandziorów. Jak na Gears of War przystało, konieczne jest robienie użytku z przeróżnych zasłon. Czasem są to murki, innym razem usypana ziemia, a jeszcze innym jakieś beczki, opony i temu podobny złom. Przeciwnicy są cwani i dobrze wyposażeni, aby przetrwać w obliczu przeważających sił oponenta musimy poruszać się w przemyślany sposób, przeskakując od zasłony do zasłony. Co gorsze, adwersarze nie próżnują i sami także często zmieniają pozycje, napierając na nasze. Trzeba się wykazać pomysłowością i wyszukiwać alternatywne miejsca do ostrzału. Czasem wystarczy bowiem spojrzeć w bok aby przekonać się, że kawałeczek dalej biegnie jakaś wąska ścieżka, która podprowadzi nas bliżej względem bandziora. Zamiast głupio szturmować gniazdo karabinu (zrobione ze starych Lancerów, przy okazji), lepiej zajść jego operatora z boku lub z tyłu i rozprawić się z nim bez uszczerbku na własnym zdrowiu. Niby energia się regeneruje, ale pamiętać trzeba też o amunicji, która na wyższych poziomach trudności nie występuje w zbyt dużych ilościach. Strata kilku magazynków na jedną pokrakę po prostu nie wchodzi w grę, nie będzie przecież czym odpierać kolejnych fal atakującej szarańczy i jej bardziej wybuchowej odmiany.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler