W bojach pomagają nam kompanii z drużyny. Chłopaki nie odwalają fuszerki, nie robią za statystów, którzy strzelają do gwiazd z pieśnią na ustach. Oczywiście większość spraw jest na naszej głowie, ale zdarza im się kogoś zastrzelić, czy pomóc w ciężkich chwilach. Sztuczna inteligencja być może i istnieje, ale raczej nie w tej produkcji. Wrogowie potrafią być upierdliwi, ale nie ze względu na swój wysoko rozwinięty intelekt, tylko z powodu liczebności i wytrzymałości. Element ten jest taki, jak i cała reszta – średni, standardowy, jak zwał, tak zwał.
Kampania nie jest zła, widać gołym okiem, że była robiona na szybko i tylko po to, żeby była, bo motorem napędowym Section 8: Prejudice jest multi. Szczerze mówiąc nie wiem do czego je przyrównać. Jest tu trochę Battlefielda, odrobinę Halo, a gra się tak jakoś… swojsko? Nie wiem, jak to opisać. Walczymy w 32 osoby, bronimy, atakujemy dane cele, korzystamy z mechów, pojazdów, działek, no i z własnych umiejętności. Respawny są zabójcze, wybieramy miejsce i rura! Wystrzeleni z nieba możemy komuś spaść na łeb, co jest po prostu piękne. Dodatkowo twórcy postarali się o kooperacyjną niby hordę (Swarm), czyli bronimy się w kilka osób przed nacierającymi falami wierzycieli i jest to zdecydowanie najlepsza opcja w całej grze. Niestety, mapy są tak denne i podobne do siebie, że po kilku partyjkach dosłownie niedobrze się robi widząc te same miejscówki. Biegamy tak z jednego celu do drugiego, czasem zginiemy, czasem kogoś zabijemy, nikt nic nie wie i tak to właśnie wygląda. Ogólnie jest jeden wielki bajzel, ale przez chwilę sprawia przyjemność.
Oprawa dźwiękowa potrafi być poważna, aż do obrzydzenia. Wystrzały brzmią jakby dzieci pod blokiem pykały do siebie tymi małymi, pomarańczowymi kuleczkami. Z porażającymi uszy efektami, znanymi chociażby z wspomnianego już wcześniej Battlefielda, nie ma to nic wspólnego. Da się oczywiście słuchać bez specjalnego mamrotania pod nosem, ale jedni twórcy podnoszą poprzeczkę coraz wyżej i wyżej, a inni nawet nie próbują zmierzać w jej stronę. To samo głosy bohaterów. Aktorzy wczuwali się chyba po pijaku, bo brzmi to tak samo sztucznie, jak wmawianie dziecku, że klocki Cobi, to też LEGO.
Grafika trzyma poziom, jest w większości przypadków płynnie i dynamicznie, miejscami w oczy walą rozmazane tekstury, jednak największą wadą oprawy jest jej nijakość. Level designerzy powinni dostać po łapkach za ten badziew, który wyszedł spod ich skrzydeł. Idziemy sobie prosto, puste pole, gdzieś tam jest jakaś skała, zaraz krótki tunel, baza, puste pole, tunel, baza, itd. Czasem jest dzień, a czasem noc. Czasem drzewa, czasem piasek, czasem śnieg, a mimo wszystko, mam nieodparte wrażenie, że wszystko tu było robione metodą kopiuj – wklej. Ktoś wymyślił jeden rodzaj stroju i wkleił go na wszystkich. Drugi wymyślił jedną planszę i dostosował ją do każdego levelu, itd. No, inwencja wprost mnie poraziła.
Section 8: Prejudice ma ze sobą poważny problem. Chce być fajne i takie też jest momentami, ale kopiując innych, skopiowało też samo siebie i to dosłownie. Mimo wszystko, przez te kilka godzin bawiłem się całkiem, całkiem, a i kasę mniejszą trzeba wydać niż na tytuł ze stajni THQ, to i ocena wyższa o jedno oczko. Zagrać można, ale niekoniecznie trzeba.
Dobra |
Grafika: Średnia, tak samo jak... |
Dobry |
Dźwięk: ... który też jest średni. |
Dobra |
Grywalność: Zabawa na kilka godzin |
Dobre |
Pomysł i założenia: Klimaty sci-fi są zawsze w cenie. |
Przeciętna |
Interakcja i fizyka: Przez chwilę się cieszymy, bo jest Swarm, a później usuwamy z dysku. |
Słowo na koniec: 15 $ za w miarę dobry produkt. Zawsze znajdzie się coś lepszego, ale za tą cenę nie jest tak najgorzej. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler