bigboy177 @ 14.01.2010, 13:52
Czasem coś piszę, czasem programuję, czasem projektuję, czasem robię PR, a czasem marketing... wszystko to, czego wymaga sytuacja. Uwielbiam gry, nie cierpię briefów reklamowych!
Marcin "bigboy177" Trela
Z kontynuacjami gier tak to już jest, że nie zawsze otrzymujemy produkty lepsze od swoich poprzedników. Niejednokrotnie mamy do czynienia z tzw.
Z kontynuacjami gier tak to już jest, że nie zawsze otrzymujemy produkty lepsze od swoich poprzedników. Niejednokrotnie mamy do czynienia z tzw. odgrzewanymi kotletami, które nie dość, że serwowane są jako świeżutkie mięsko, to na domiar złego, płacimy za nie pełną kasę – taką, jak w przypadku zupełnie nowej produkcji. Na szczęście Army of Two: The 40th Day nie zalicza się do grona wymienionych powyżej smaczków. Electronic Arts bez wątpienia poszło po rozum do głowy, dzięki czemu kontynuacja co-opowej strzelanki sprzed dwóch lat jest pod praktycznie wszystkimi względami krokiem na przód w stosunku do swojego pierwowzoru.
Zaraz po odpaleniu gry w oczy rzuca się bardziej zróżnicowana paleta kolorów, dokładniejsze modele naszych protegowanych oraz szersze możliwości modyfikowania uzbrojenia. Co ciekawe, nie musimy tego czynić tylko i wyłącznie pomiędzy zadaniami w specjalnie do tego przeznaczonych momentach. Teraz służy ku temu każdy spokojniejsza chwila, w której nie jesteśmy zasypywani gradem kul. Przejażdżka windą nie oznacza tępego wpatrywania się w ścianę, z nadzieją, że nie jedziemy na ostatnie piętro. Ten niegdyś nudny czas umili system upgradów, z pomocą którego możemy zmienić praktycznie wszystko w posiadanej broni. Nie jesteśmy ograniczeni do kilku różnych schematów kolorystycznych i garści przystawek. Wymieniamy w zasadzie większość elementów, a różnorakich barw nie sposób zliczyć. Producent udostępnił także specjalne narzędzie do tworzenia własnych masek. Tak, by przeciwnik na pierwszy rzut oka widział od kogo dostaje cięgi. Niestety pośród miodku, znajdzie się też łyżka dziegciu – jest nim broń podręczna, która w Army of Two: The 40th Day ogranicza się do trzech pistoletów. Nieco zbyt mało, nie sądzicie?
Jak wspomniałem, oprawa wizualna gry uległa sporej poprawie. W poprzedniku, oboje bohaterów posiadało odmienny wygląd, aczkolwiek dopiero teraz są oni faktycznie dwiema kontrastującymi postaciami. Rios to prawdziwy byk. Facet rozmiarami przypomina Pudziana i jestem przekonany, że power w ręce ma przynajmniej taki sam. Salem natomiast jest odrobinę skromniejszej budowy, przy czym nie oznacza to, że w chwili zagrożenia podkula ogon i czai się pod najbliższym stołem. Obaj są prawdziwymi twardzielami, widać jednak, że różnice pomiędzy nimi są tym razem bardziej nakreślone. Większą różnorodność dostrzegłem także w projektach poziomów. Mimo że cała gra rozgrywa się w przeciągu kilku dni na terenie Szanghaju, zwiedzamy różne części miasta; począwszy od jego zatłoczonych ulic, poprzez kanały, na przedmieściach skończywszy. W każdej lokacji widać więcej szczegółów oraz różne drobne elementy. Prezencję uzupełniają dynamiczne efekty świetlne, dzięki którym miasto robi jeszcze lepsze wrażenie.
W parze ze stroną wizualną idzie dźwiękowa. Obaj bohaterowie są bowiem bardzo naturalnie nagrani, ich dialogi brzmią sugestywnie i nieco kiczowato – wynika z charakteru produkcji. Efekty specjalne takie jak: wybuchy i wystrzały; oraz muzyka są jak najbardziej w porządku.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler