
Kilka ostatnich miesięcy żywota konsoli Switch od Nintendo przepełnione było rozmaitymi remasterami gier sprzed lat. Nie mówię, że nie było niczego nowego, bo wiadomo, że od czasu do czasu spółka z Kioto serwowała nam coś świeżutkiego, jak np. Princess Peach: Showtime, ale jednak przeważały remastery. Jeden z nich, wydany praktycznie na przeddzień premiery Switcha 2, imponuje praktycznie pod każdym względem i pokazuje, że moc obliczeniowa wcale nie jest najważniejsza. Najistotniejszy jest pomysł oraz odpowiednia realizacja.
Gra, której recenzję chciałbym Wam dziś przybliżyć to Xenoblade Chronicles X Definitive Edition. Jak sama nazwa wskazuje, mamy do czynienia z kolejnym remasterem. Tym razem chodzi o projekt, który pierwotnie zadebiutował na konsoli Wii U, a ze względu na mocno przeciętną popularność platformy, nigdy tak naprawdę nie rozszedł się w wyjątkowo imponującym nakładzie. Teraz może się to zmienić, bo posiadaczy Switcha nie brakuje, a sama gra naprawdę warta jest Waszej uwagi.
Xenoblade Chronicles X Definitive Edition to jRPG w otwartym świecie, w którym sporo jest rozwiązań nie do końca do gatunku jRPG należących. Walki toczymy w czasie rzeczywistym, korzystanie z umiejętności przypomina MMO, spory nacisk położono na grindowanie, a narracja, choć występuje, nie jest tu jakoś przesadnie eksponowana. Mieszanka gatunków jednak działa, bo projekt studia Monolith Soft angażuje piekielnie. Nie na początku, bo rozkręca się moim zdaniem zbyt wolno, ale gdy już nabierze prędkości, niełatwo się od niego oderwać.
Skoro o początku mowa, słów kilka na temat tego, o czym opowiada recenzowana gra. Zaczyna się ona od wielkiej bitwy pomiędzy dwoma pozaziemskimi cywilizacjami. W samym środku tego bałaganu znajdują się oczywiście ludzie, a ze względu na to, że nie są w stanie stawić czoła najeźdźcom, postanawiają uciec. Założenia są proste: możliwie jak najwięcej ludzi wskakuje na pokłady potężnych arek, a te następnie szybko znikają w mrokach przestrzeni kosmicznej. Problem w tym, że tylko jedna jedyna arka zdołała przedrzeć się przez linie wrogów. Wszystkie pozostałe zostały zniszczone, a w związku z tym ciężar utrzymania przy życiu gatunku ludzkiego spoczywa na nas. Zrobimy to na planecie Mira, na której lądujemy awaryjnie. Jest potencjał, by stała się ona naszym nowym domem, więc zakasujemy rękawy i do przodu!
Najpierw jednak przygotowujemy własnego bohatera. Robimy to oczywiście w całkiem rozbudowanym edytorze. Nasz osobisty awatar oznacza, że możemy stworzyć kogo tylko mamy ochotę, ale jednocześnie traci na tym fabuła. Jak wspomniałem wcześniej, nie jest ona tak angażująca i rozbudowana, jak mógłbym sobie tego życzyć. Za taki stan rzeczy odpowiada bohater bez przeszłości, bez tła fabularnego, można powiedzieć generyczny. Nie twierdzę, że jest on całkowicie wyzuty z charakteru, ale Geraltem/Ciri to on/ona też nie jest. Jego trwająca nawet 60 godzin podróż, kulminująca w sojuszu różnych cywilizacji, mającym stawić czoła groźnemu przeciwnikowi może się podobać, ale nie jest czymś, co zostanie w Waszej pamięci na kolejne lata i dekady.
Fabuła Xenoblade Chronicles X Definitive Edition jest tłem do tego, co najważniejsze, czyli rozbudowanego gameplayu. Nie mam tu nawet na myśli zadań i aktywności pobocznych, ale przede wszystkim eksplorację, odkrywanie pięknej i zróżnicowanej planety Mira oraz walkę. Mira składa się z pięciu potężnych kontynentów, a im dokładniej je zbadamy, tym więcej będzie z tego korzyści. Zdobędziemy bowiem doświadczenie, pieniądze oraz niebywale cenne miranium. Brnąc przed siebie poznajemy też powoli towarzyszy, a z każdym związane są dodatkowe, bardziej rozbudowane i często całkiem ciekawe questy dodatkowe – w mojej opinii najlepsze w całej grze. By stanęły one przed nami otworem, musimy zacieśnić więź z poszczególnymi postaciami. Warto się jednak postarać i to zrobić. Także ze względu na to, że wykonywanie zadań dla towarzyszy odblokowuje specjalne umiejętności bojowe, niemożliwe do pozyskania w inny sposób.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler