Horizon: Zero Dawn Remastered to rzeczywistość, więc nie będę wdawał się w polemikę na temat tego, czy jego produkcja oraz wydanie miały jakikolwiek sens. Wszystko – jak to zwykle bywa – zależy bowiem od punktu widzenia. Osoby, które przeszły pierwowzór raczej nie będą skłonne do tego, by zainwestować w remaster, ale jeśli ktoś nie grał, a chciałby to zrobić w możliwie najwyższej jakości, to ma taką szansę. Dodatkowo Sony dało pracę jakiejś grupie deweloperów ze studia Nixxes, która prawdopodobnie nie byłaby inaczej potrzebna. Więc czy wypada narzekać? Nie! Tym bardziej, że sam remaster jest bardzo dobry, o czym przekonacie się z naszej recenzji.
Oryginalne Horizon: Zero Dawn zadebiutowało na rynku w lutym 2017 roku, więc ma prawie 8 lat. W międzyczasie pojawiło się wydanie przeznaczone dla blaszaków, które co nieco usprawniało, ale była to bardziej konwersja, niż remaster. Dopiero teraz, niedawno, na rynku pojawił się wariant bardziej dopieszczony i wzbogacony. Deweloperzy nie chcieli bowiem wyłącznie podmieniać tekstur i podnosić rozdzielczości. Zmian jest sporo, a wszystkie oczywiście na lepsze.
Założenia gry pozostały całkowicie niezmienione. Swoją przygodę zaczynamy więc od małej Aloy, a następnie obserwujemy jak dziewczyna zmienia się, dojrzewa i staje prawdziwą wojowniczką oraz obrończynią ludzkości. Na temat fabuły, mechaniki rozgrywki i innych kluczowych aspektów zabawy nie będę się oczywiście wypowiadał, bo wszystko znajdziecie w naszej pierwotnej recenzji. W niniejszej zajmę się tylko remasterem oraz tym, co na jego potrzeby zmieniono.
Zmiany wprowadzono oczywiście głównie w sferze technicznej. Dla przykładu, dołożono dużo roślinności. Znacznie zwiększono jej gęstość, a krzaczyska różnej maści pojawiają się także w miejscach, w których wcześniej ich nie było. Porastają one tereny leśne, polany, zrujnowane pozostałości po ludzkiej cywilizacji itd. Pnącza przeróżne są wszędzie, gdzie oczywiście pasują. Deweloperzy chcieli dzięki temu otoczenie jakością oraz przywiązaniem do detali zbliżyć do tego, z Horizon: Forbidden West. Zero Dawn zadebiutowało przecież na PS4, którego moc obliczeniowa nie pozwalała na to, co da się osiągnąć za sprawą PS5. Co ciekawe, wiele obszarów podniesiono do poziomu, jaki zaprojektowano w ramach oryginalnych grafik koncepcyjnych - tak przynajmniej mówią twórcy w różnych wywiadach. Pojawiły się dzięki temu również całkiem nowe gatunki roślin, niedostępne wcześniej.
Lepsza roślinność to niejedyny element, którego poprawki są widoczne na pierwszy rzut oka. Upgrade zauważalny jest również w przypadku osad oraz miast. Nie mówię, że w pierwowzorze były one puste czy nijakie. Oczywiście, że nie. Jak na tamte czasu prezentowały się wyśmienicie. Nie tak dobrze jednak, jak w Forbidden West. W związku z tym w nich także wprowadzono nowości. Więcej jest postaci niezależnych. Wiele z nich wykonuje ponadto różne aktywności oraz rozmawia. Wirtualny świat to też nowe tekstury oraz modele, które stworzono wzorując się na Zero Dawn. Są one bardziej szczegółowe, ładniejsze, bardziej naturalne itd. Nie zawsze podkręcano więc istniejące assety, bo po prostu nie zapewniały odpowiedniego klimatu.
Za klimat w grze odpowiada też sposób, w jaki prezentowane są poszczególne wydarzenia, a w przypadku serii Horizon chodzi tu między innymi o rozliczne konwersacje i scenki przerywnikowe. Z informacji udostępnionych przez deweloperów wynika, że w Zero Dawn jest blisko 300 rozmów oraz ponad 3100 opcji dialogowych. Wiele scenek zostało uzupełnionych nowymi nagraniami. W sumie studio Nixxes zarejestrowało ponad 10 godzin dodatkowego materiału motion capture, który następnie został umieszczony w już istniejących przerywnikach. Dzięki nowym narzędziom do przetwarzania tych materiałów animatorzy stworzyli całkiem nowe przerywniki oraz edytowali oryginalne. Wielu detali oryginalnych scenek oczywiście już nie pamiętam, ale nowe prezentują się bardzo dobrze. Widać, że deweloperzy faktycznie dużo czasu poświęcili na ich dopieszczenie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler