
Pamiętam jak dziś pierwszą prezentację, a dokładniej zapowiedź, Forspoken. Wiele wskazywało wówczas na to, że Square Enix ma ciekawy pomysł na nową markę. Coś nietypowego, odróżniającego się od Final Fantasy, ale jednocześnie odmiennego od tego, co otrzymujemy od studiów z zachodu. Czy wydawcy udało się przygotować coś naprawdę interesującego? Czy może jednak mamy do czynienia z kolejnym generycznym RPG, w którego granie – w moim przypadku – jest bardziej obowiązkiem niż przyjemnością? Myślę, że pod koniec niniejszej recenzji wszystko będziecie wiedzieć.
Forspoken to historia młodej dziewczyny o imieniu Frey Holland. Poznajemy ją w rzeczywistości przypominającej naszą współczesność. Frey mieszka w Nowym Jorku i wiecznie wpada w jakieś tarapaty. Wszystko co robi ma jednak jeden cel – dziewczyna chce się wyrwać, uciec gdzieś, gdzie nie będzie wiecznie prześladowana i ścigana. Marzy jej się gwieździste niebo, spokój, brzęczące pszczoły na łące i takie tam. Zbiera na to pieniądze i w zasadzie już ma odpowiednią kwotę, kiedy wszystko się sypie. W ramach zemsty grupa bandziorów rozpala ognisko w jej mieszkaniu, a Frey musi uciekać, zostawiając torbę pełną gotówki. Nieco później oddaje swojego ukochanego kota pod opiekę i postanawia się nieco poszwendać. W tym właśnie momencie widzi coś zaskakującego przez okno – złotą bransoletę. Nikt jej nie strzeże, więc protagonistka postanawia ją założyć, a wtedy zostaje przeniesiona do magicznej krainy zwanej Athia, niczym Alicja do Krainy Czarów.
Athia niegdyś pięknym miejscem była, ale obecnie dzieje się w niej coś złego. Czwórka władców, zwanych Tantami, walczy o wpływy, a my w samym środku tego bajzlu musimy jakoś przetrwać. Żeby było gorzej, krainę trawi jakaś korupcja, zło pochłaniające wszystko co piękne i zielone, a także mutujące niegdyś bezbronne stworzenia, dając im rozrośnięte zębiska oraz pozakrzywiane pazury. Wesoło nie jest, ale na szczęście nie jesteśmy w pełni bezbronni. Pamiętacie wspomnianą bransoletę? Dzięki niej Frey ma dostęp do rozmaitych zaklęć magicznych oraz niebywałych zdolności w przemieszczaniu się. Parkour zyskuje w Forspoken nowy wymiar, choć jednocześnie jest dość ograniczony, albowiem Athia nie jest miejscem wymagającym szczególnie rozbudowanego wachlarza ruchów.
Na papierze Forspoken prezentuje się całkiem nieźle. Przyznam nawet uczciwie, że przez pierwsze 2-3 godziny bawiłem się całkiem nieźle, mimo że od początku fabuła jest raczej dość sztampowa, a system walki – choć dynamiczny – schematyczny i mało rozbudowany. Pierwsze kilka godzin jest w porządku. Poznajemy mechanikę rozgrywki, uczymy się rozwijać umiejętności, biegamy, skaczemy, zwiedzamy rozmaite ruiny, wypełniamy zadania główne i poboczne. No autentycznie jest należycie – taka rzemieślnicza robota, ale z polotem. Po – nazwijmy to – inicjacji zaczynamy sobie jednak zdawać sprawę z tego, że w zasadzie niczego innego tutaj nie ma. Square Enix poszło na całość z kombinacją kopiuj/wklej, przebijając nawet gry Ubisoftu.
Szybko okazuje się, że zbaczanie z głównej ścieżki – choć ta też nie jest jakaś wyjątkowo porywająca – nie ma najmniejszego sensu. Aktywności i misje poboczne, a jest ich multum, najczęściej ograniczają się do dwóch czynności. Albo musimy zatłuc konkretną liczbę potworów, albo coś gdzieś komuś dostarczyć. W zamian otrzymujemy oczywiście punkty doświadczenia i jakąś nagrodę. Proces następnie powtarzamy, aż wreszcie docieramy do finału opowieści. Ze względu na ogromną schematyczność, wykonywanie misji pobocznych nie ma większego sensu i mnie osobiście nie przekonało. Nie twierdzę oczywiście, że nie znajdą się gracze, którzy postanowią zrobić 100%, bo najpewniej takowi będą, ale większość posiadaczy Forspoken dość szybko odpuści sobie bonusowe aktywności.
Fabularnie i merytorycznie dzieło Square Enix nie jest jakoś szczególnie porywające, ale to nie oznacza, że deweloperzy ze studia Liminous Productions skopali wszystko. Tak nie jest. Niektóre mechaniki rozgrywki są całkiem w porządku i sprawiają, że kilka pierwszych godzin – o czym wspomniałem – grało mi się nieźle. Mam tu na myśli przede wszystkim magiczny parkour oraz magię, z której korzysta Frey podczas toczenia pojedynków z napotkanymi przeciwnikami, a wiedzieć musicie, że potyczek jest tu co nie miara.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler