Jeśli chodzi o animacje, nie sposób nie wspomnieć o tym, że całkowicie przeprojektowano system modyfikowania broni. Deweloperzy wykorzystali to, co zostało przygotowane na potrzeby The Last of Us: Part II, a w rezultacie, gdy pracujemy przy ławce warsztatowej, widzimy jak Joel wymienia poszczególne elementy wyposażenia danego oręża. Najpierw rozkłada spluwę na czynniki pierwsze, a później składa z nowymi podzespołami. Niby drobnostka, ale sprawia, że wizyty w warsztacie są przyjemniejsze.
Więcej frajdy sprawiają też potyczki z napotkanymi ludźmi. Chodzi o to, że w oryginale sztuczna inteligencja „ludzkich” oponentów mocno kulała. Programiści podrasowali jednak ich algorytmy, a przez to wrogowie są cwańsi. Zmieniają miejsca ataku, potrafią się wycofać, a gdy dostrzegą okazję, są w stanie zajść nas od boku lub np. od tyłu. Wymiana ognia jest dzięki temu dynamiczniejsza i bardziej wciągająca, choć jednocześnie nie liczcie na to, że nagle staniecie do walki z mistrzami strategii. Nadal zdarzają się głupotki i ogólnie dość łatwo wygrywać, a największym problemem jest zawsze zdobycie amunicji.
Mimo że zmian w The Last of Us: Part I jest dużo, nie wszystkie są tak samo istotne. Sporo elementów jedynie podrasowano. Wydaje mi się też, że zapomniano o niektórych teksturach, a w efekcie są lekko wyblakłe i mało wyraziste. Na szczęście rzadko na takowe natrafiałem, a zatem nie sposób jakoś istotnie marudzić. Pomarudzę natomiast nieco na optymalizację. Jak to w dzisiejszych czasach, gra oferuje dwa tryby graficzne. Jeden nastawiony na jakość (mamy wtedy wyższą rozdzielczość i 30 FPS), a drugi na wydajność (niższa rozdzielczość i 60 FPS). Po tym, jak zobaczycie ten drugi, nie będziecie chcieli korzystać z pierwszego, bo różnica w płynności jest ogromna. Po co go zatem implementować? Nie mam pojęcia.
Na koniec chciałbym jeszcze wspomnieć, że The Last of Us: Part I to zmodyfikowany tryb fotograficzny, oferujący więcej opcji, brak trybu PvP oraz dodatek fabularny Left Behind. Wydłuża on o kilka kolejnych godzin czas obcowania z grą, a ponadto uzupełnia nieco luki fabularne podstawki. Jego bohaterką jest Ellie. Dziewczyna z przyjaciółką o imieniu Riley ma kilka przygód jeszcze przed wydarzeniami, jakie poznajemy w głównej grze. Warto ogólnie przejść DLC i wypada to zrobić po przebrnięciu przez podstawkę.
Podsumowując, The Last of Us: Part I to bardzo dobry remake, choć nie nadaje się on dla wszystkich graczy. Ja osobiście bawiłem się wyśmienicie w oryginał i z taką samą przyjemnością (a może i większą) grałem w remake. Nie każdy jednak podejdzie do gry w ten sam sposób. To bowiem opowieść na raz i kilkakrotne podchodzenie do niej nie zapewnia nowych doznań. Jeśli chcecie sobie opowieść Joela i Ellie przypomnieć, możecie rozważyć zakup. Jeśli jeszcze jej nie poznaliście… tutaj sprawa jest zgoła odmienna: koniecznie naprawcie ten błąd! Remake będzie ku temu wyśmienitą okazją.
Świetna |
Grafika: The Last of Us: Part I to jedna z ładniejszych gier ostatnich lat, choć niektóre elementy dałoby się bardziej dopieścić. |
Świetny |
Dźwięk: Udźwiękowienie, jak zwykle w przypadku gier od Sony, jest bezbłędne. |
Genialna |
Grywalność: Rozgrywka sprawia mnóstwo przyjemności. Na plus zaliczyć trzeba lepsze algorytmy sztucznej inteligencji. |
Świetne |
Pomysł i założenia: Fantastyczna fabuła, genialne scenki przerywnikowe i ciekawie poprowadzony scenariusz. |
Świetna |
Interakcja i fizyka: The Last of Us: Part I potrafi pochłonąć grającego od pierwszych minut przed ekranem. |
Słowo na koniec: Jeśli nie graliście w The Last of Us, koniecznie zagrajcie w The Last of Us: Part I. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler