Moduł All-Out Warfare, mimo najbliższego pokrewieństwa z battlefieldowym rodowodem, bardzo szybko zaczyna nudzić. Niezwykle efektownie wyglądały slogany w postaci największych map w serii, 128 graczy na serwerach, ale w praktyce to nie wypaliło. O niebo lepiej grało się na i tak dużych, ale lepiej skondensowanych lokacjach z Battlefield 4 czy tym bardziej mojego ulubionego Bad Company 2. W zupełności wystarczało mi 64 graczy na serwerze i dużo bardziej pomysłowo zaprojektowane, skompresowane mapki. Tam nie musiałem biegać bez celu przez kilka minut, by dorwać pojazd czy posłać kilka kulek w stronę wroga. Wszystko było pod ręką, a jednocześnie mapa była na tyle obszerna, że czuło się "wielkość" pola walki.
Tym bardziej szkoda więc, że DICE nie zdecydowało się przygotować też pomniejszonych wariantów swoich map i dać graczom wyboru – czy chcą bawić się w trybie dla 128, czy dla 64 graczy. Taka opcja byłaby pewnie możliwa, bo przecież wersje na PlayStation 4 oraz Xboksa One oferują rozgrywki tylko dla 64 chętnych – na nieco mniejszych mapach. Na PC, PS5 i najnowszych Xboksach takiej możliwości jednak nie udostępniono - szkoda.
Drugi z dostępnych modułów to Hazard Zone - nowość w serii. Startujemy wraz z pozostałymi graczami w czteroosobowym składzie i rywalizujemy z innymi zespołami (tych jest maksymalnie 8 lub 6 na starych konsolach). Zadanie polega na zdobywaniu specjalnych dysków, które pojawiają się na mapie w postaci spadających z nieba satelitów. Każdy z zespołów próbuje do nich dotrzeć, a jakby tego było mało – niektórych miejscówek bronią całkiem sprawnie strzelające do nas boty. Gdy zgarniemy odpowiednio dużo dysków, możemy ewakuować się z mapy za pomocą nadlatującego helikoptera – w czym pozostali gracze będą za wszelką cenę próbowali nam przeszkodzić.
Mecze w Hazard Zone są krótkie, najczęściej kilkunastominutowe. Co więcej, śmierć jest tutaj permanentna, pomijając moment, gdy nasza drużyna posiada specjalny nadajnik, za pomocą którego może przywrócić nas do zabawy. Niezbędna jest więc sprawna współpraca zespołu, a także odpowiedni dobór klas, by dobrze się uzupełniać na polu walki.
Sam Hazard Zone ma w sobie sporo potencjału, ale… No właśnie, znów jest jakieś "ale". Tym jest totalnie nieprzemyślana ekonomia, związany z nią system progresji, a do tego fakt, że kredyty dostajemy jedynie za wygraną, tzn. ewakuację z dyskami. Pozostałe drużyny odprawiane są z kwitkiem, a to oznacza brak kredytów i w zasadzie też brak jakiejkolwiek motywacji do dalszej zabawy – szczególnie gdy przegramy kilka razy pod rząd. Inaczej wygląda sprawa, gdy w Hazard Zone idzie nam dobrze. Wówczas dość szybko odblokowujemy coraz lepszy sprzęt i tym samym, zyskujemy wyraźną przewagę na polu walki. Początki są jednak irytujące, bo podstawowe bronie są mało skuteczne i w zasadzie nawet jeśli gramy dobrze, to nie mamy większych szans z lepiej doposażonymi graczami.
Hazard Zone wymaga też absolutnej współpracy, więc jest to w zasadzie tryb wyłącznie do rozgrywek ze znajomymi – i to takimi, którzy poświęcą się faktycznie rozgrywce i kooperacji. Jeśli zależy Wam tylko na swobodnym strzelaniu, będącym dodatkiem do codziennych spotkań na Discordzie, to tutaj się nie odnajdziecie. Jeszcze bardziej nikłe szanse macie, gdy gracie z losowo napotkanymi graczami – wówczas komunikacja z reguły prawie nie istnieje, a tym samym porażka w Hazard Zone jest niemal gwarantowana. I to sprawia, że zabawa w tym trybie skierowana jest do bardzo wąskiej grupy. Przeciętny Kowalski raczej nie znajdzie wśród znajomych kilku chętnych na zakup Battlefield 2042 – tym bardziej, gdy na grę od momentu premiery wylało się nawet nie tyle wiadro, co cysterna pomyj.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler