Kena: Bridge of Spirits od pierwszych zapowiedzi wyglądało intrygująco. Platformówki mają to do siebie, że można się przy nich bawić na spokojnie i bez nerwów – przeważne, bo są oczywiście wyjątki od tej reguły. Z tego powodu z ogromną chęcią przytuliłem klucz recenzencki, który nadesłali nam deweloperzy, czyli studio Ember Lab. Grę błyskiem zaciągnąłem na dysk PlayStation 5 i rozpocząłem testowanie.
Założenia Kena: Bridge of Spirits są stosunkowo proste. W grze wcielamy się w tytułową Kenę – młodą dziewczynę będącą przewodniczką dusz. Niedługo po tym, jak rozpoczynamy swoją przygodę natrafiamy na jakiegoś niemilca, który nakazuje nam odejście. Alternatywą jest oczywiście to, że skubaniec odeśle nas w zaświaty. Cel, jak się domyślacie, mamy prosty. Musimy dowiedzieć się coś więcej na temat napotkanego człeka, a ponadto dotrzeć do sanktuarium mieszczącego się na szczycie sporej góry. W tym celu brniemy przez wypełniony niebezpieczeństwami świat, rozmawiamy z napotkanymi osobami i staramy się rozwijać swoje umiejętności.
Na potrzeby gry deweloperzy przygotowali całkiem duży świat, po którym możemy się dość swobodnie poruszać, choć z pewnymi ograniczeniami. Jak to w platformówkach bywa, nie od początku posiadamy wszystkie zdolności konieczne do tego, by przedzierać się przez napotkane przeszkody. Najpierw dysponujemy jedynie laską. Później dołączają do nas dziwne stwory zwane Rot. Wreszcie też uczymy się przemieniać laskę w łuk. Każda kolejna umiejętność, tudzież element wyposażenia, to oczywiście nowe sposoby poruszania się. Rot, dla przykładu, jest w stanie np. przenosić jakieś skrzynki i ustawiać je w miejscach, umożliwiając wspinaczkę. Dzięki łukowi możemy przenosić się na niewielkie odległości, strzelając w dziwne kwiaty.
Świat, mimo ograniczeń, jest otwarty, o czym wspomniałem wcześniej. Po udostępnionym obszarze możemy się swobodnie poruszać, szukając przejścia oraz rozmieszczonych dookoła sekretów. Wśród nich są m.in. kryształy pozwalające nam na dokonywanie zakupów kosmetycznych (czapeczki dla pokurczy), a także kolejni kompani – Rot przeważnie nieźle się czają i trzeba zarówno zwracać uwagę na innych przedstawicieli tego kuriozalnego gatunku, jak również na to, co dzieje się dookoła. Leżąca na ziemi kłoda? A nuż znajdziemy pod nią jakiegoś pomocnika! Trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Ważnym elementem Kena: Bridge of Spirits są oczywiście różnej maści etapy zręcznościowe, tudzież platformowe. Główna bohaterka nie tylko biega, ale również skacze, wspina się i wykorzystuje wszystkie swoje zdolności do tego, by znaleźć drogę do przodu. Gdy natrafiamy na z pozoru zamknięte przejście, musimy zerknąć czy np. nie ma w pobliżu jakiegoś mechanizmu albo mostu zwodzonego. Ewentualnie może jest gdzieś zepsucie – dziwna choroba trawiąca tutejszy świat. Usunięcie zepsucia – poprzez zlikwidowanie przebywających nieopodal przeciwników – może odblokować nam dalszą drogę. Kena to sprytna dziewczyna. Musimy ją po prostu skierować we właściwą stronę.
Skoro o sprycie mowa, nie sposób nie wspomnieć o tym, że dziewczyna często zmuszana jest do walki. Podczas przemierzania wirtualnego świata, regularnie natrafiamy na różnego sortu oponentów. Najczęściej są to przeciwnicy niewielcy i łatwi do ubicia, ale co jakiś czas musimy się jednak zmierzyć z jakimś mini-bossem, a na końcu każdego większego etapu także z bossem. W tym celu korzystamy ze wspomnianej laski, łuku oraz umiejętności naszych towarzyszów. Pojedynki nie są łatwe. Należy wykazać się zarówno zręcznością, jak i spostrzegawczością. Bossów często nie da się zlikwidować tak po prostu, bo Kena to nie czołg. Odpada mashowanie przycisków. Konieczne jest robienie uników, parowanie ciosów i dobrze wyliczone zadawanie własnych. Nie spodziewajcie się oczywiście szefów na poziomie tych z gatunku soulslike, ale, jak na platformówkę, wyzwanie jest dość spore – co mnie zasadniczo bardzo raduje.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler