Uniwersum Obcego, mimo całkiem sporej ilości lat na karku, wciąż cieszy się popularnością, a kolejni deweloperzy i wydawcy podejmują próby zarobienia na tej - może nieco wiekowej, ale wciąż potrafiącej znieść złote jajo - kurze. I choć w teorii można by się cieszyć, że co jakiś czas otrzymujemy nową grę z kosmicznymi paskudami w rolach głównych, to w praktyce są to najczęściej tytuły bardzo przeciętne, od których nielichym wyjątkiem jest fantastyczne Obcy: Izolacja z 2014 roku. Recenzowane dziś Aliens: Fireteam Elite nie powtórzy niestety sukcesu horroro-przygodówki od Creative Assembly, a mało tego - to tytuł o którym będziemy chcieli jak najszybciej zapomnieć.
Aliens: Fireteam Elite jest kooperacyjną trzecioosobową strzelanką, nastawioną stricte na zabawę po sieci, z dwojgiem innych graczy. Jest tu co prawda szczątkowa fabuła, osadzona kilkadziesiąt lat po wydarzeniach znanych nam z ostatniej części filmowej trylogii. Jako załoga statku kosmicznego wyruszamy z misją ratunkową, odbierając wcześniej wołanie o pomoc w postaci tajemniczego sygnału. Szybko okazuje się jednak, że trafiamy w sam środek kosmicznego piekła...
O fabule zapominamy równie szybko, jak ją poznajemy. Możemy co prawda pochodzić po statku USS Endeavor i porozmawiać na kilka tematów z obecnymi tam NPC-ami, ale dialogi szybko zaczynają się powtarzać i nie wnoszą niczego interesującego. Nie pomagają w tym postacie, które są płytkie i zupełnie bezbarwne, a do tego pozbawione mimiki twarzy - mimo obecności dubbingu. O jakiejkolwiek immersji można więc zapomnieć.
Sama rozgrywka jest podzielona na dwa tryby - Hordę, do której dostęp trzeba odblokować, a także cztery mini-kampanie. Z naciskiem na "mini". Zacznijmy od kampanii, bo to one są podstawą rozgrywki. Są to schematyczne, fabularyzowane misje, w ramach których z dwójką innych kompanów przemierzamy bardzo korytarzowe, wręcz klaustrofobiczne lokacje. Zadania podzielono na kilka etapów, ale każdy wygląda tak samo - idziemy do punktu A, coś tam odblokowujemy (często udaje się dopiero za którymś razem, gdy gra uzna, że sprawdziliśmy już wystarczająco dużo punktów...), a następnie atakuje nas fala ksenomorfów, po której wybiciu powtarzamy schemat ruszając do punktu B. Starcia nie są szczególnie porywające, bo przypominają strzelanie do rzucanego w nas mięsa armatniego. Wrogowie niemal zawsze wybiegają z tych samych punktów, biegnąc bezpośrednio na nas po linii prostej. Nieco bardziej wymagające i ciekawsze są walki z pojawiającymi się co jakiś czas "szefami", ale i tutaj ciężko o skok adrenaliny - to po prostu chodzące gąbki na kule.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler