Podstawą rozgrywki są oczywiście różnej maści misje. Najciekawsze są zlecenia stanowiące główny wątek fabularny. Są one najdłuższe i najbardziej rozbudowane. Ponadto stanowią jedną całość, spinając Red Dead Redemption II i sprawiając, że z wypiekami na twarzy brniemy ku końcowi opowieści. Na szczęście nie jest tak, że misje poboczne, piętę achillesową wielu gier, wykonano po macoszemu. Wszystkie questy są odpowiednio długie i, nie licząc specjalnych wyzwań, nie wymagają od nas zbierania jabłek (choć okazyjnie przerzucimy gnój), tudzież wożenia przedmiotów z jednego rogu mapy, w drugi. Co warte odnotowania, wiele zadań wzbogacono nutką humoru (czasem mrocznego) pozytywnie wpływającego na całokształt.
Ważnym elementem RDR2 jest survival. Główny bohater, aby przeżyć w niebezpiecznym terenie, a przy okazji zrobić to z jakąkolwiek gracją, bezustannie dbać musi o swoją tężyznę fizyczną. Chodzi o to, że w ramach interfejsu użytkownika widzimy trzy wskaźniki. Pierwszy to zdrowie, drugi to wytrzymałość, a trzeci to coś w rodzaju celności. Każdego z tych indykatorów musimy podczas zabawy pilnować – jedząc, śpiąc, a nawet okazyjnie posilając się jakimiś „dopalaczami”. Początkowo system zdawał się lekko irytujący, ale na szczęście deweloperzy nie przesadzali. Faktycznie trzeba coś zjeść, trzeba się zdrzemnąć, a jadąc w góry zarzucić na siebie grubszy płaszcz, nigdy jednak nie dochodziło do sytuacji znanej chociażby z GTA IV, w którym bezustannie odciągani byliśmy od trzonu rozgrywki różnymi trywialnymi sprawami. Chwała deweloperom za umiar, bo, jeśli wliczyć w survival dbanie o konia, nie byłoby zbyt różowo i na dłuższą metę męcząco.
Ciągle zmieniające się misje, a także ogrom możliwości w mechanice rozgrywki sprawiają, że z niekłamaną przyjemnością brnąłem przez wszystkie zlecenia. Czasem było gorąco, bo chodziło o to, aby uwolnić kumpla z pobliskiego więzienia. Czasem nieco luźniej, albowiem zajmowałem się robieniem zdjęć rewolwerowcom. Okazyjnie ktoś próbował też pyskować, co kończyło się pojedynkiem. Misji jest całe mnóstwo, a jedna z moich ulubionych wymagała doprowadzenia do więzienia pewnego zbiega. Skubaniec na mój widok wziął nogi za pas, wskakując do pobliskiej rzeki. Ścigając go konno po brzegu rwącego potoku, wreszcie musiałem skorzystać z lassa, aby wydostać go z wody. Zlecenie drobne, ale świetnie oddaje ducha tego, co studio Rockstar zdołało przygotować.
Misje to nie jedyny sposób spędzania wolnego czasu w grze. Równie świetnie można się bawić wykonując różne aktywności poboczne, tudzież wyzwania. Prócz tego, że zapewniają one gotówkę (np. upolowane zwierzęta da się skórować, a składniki sprzedawać), stanowią też świetne źródło składników pozwalających korzystać z systemu craftingu. Arthur Morgan to bowiem człowiek wszechstronnie uzdolniony. Radzi sobie z rewolwerem, a kiedy trzeba potrafi przygotować też wyskokowy napar, natychmiast podnoszący go (czasem też konia) na duchu. Z czym samodzielnie sobie nie radzimy, możemy udać się do specjalistów, którzy podrasują np. naszą torbę na składniki.
Red Dead Redemption II to swoiste action RPG, choć elementów charakterystycznych dla tego gatunku jest stosunkowo niewiele. Jednym z nich jest nasza więź z koniem. Rozwijamy ją, podobnie jak pozostałe atrybuty, po prostu za sprawą treningu. Chodzi o to, że im więcej jeździmy konno i wykonujemy z jego grzbietu efektowne akcje, tym lepiej zwierzak będzie reagował na nasze polecenia. Niestety jest to obosiecznym mieczem. Z jednej strony, mocna więź sprawia, że koń potrafi np. przemieszczać się na bok albo ostrzej zakręcać, a kiedy sobie tego zażyczymy stanie na tylnych nogach, majestatycznie unosząc do góry tułów i głowę. Z drugiej, utrata takiego wspaniale wyszkolonego kompana jest nie lada tragedią. Dlatego koniecznie pamiętajcie o tym, że Wasz koń nie jest nieśmiertelny i dość łatwo możecie go utracić – choć jest też na to odpowiednie remedium, jeśli wystarczająco intensywnie będziecie go poszukiwać.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler