Nie ukrywam, że zeszłoroczne Assassin’s Creed: Origins bardzo przypadło mi do gustu. Nie był to projekt idealny, ale grało mi się w niego z ogromną przyjemnością, a ponadto deweloperzy całkiem sprawnie ukazali nam moment narodzin asasynów. Po Origins miałem nadzieję na kontynuację opowieści i dalsze etapy powstawania bractwa. Mimo że scenarzyści lekko mnie zawiedli i skupili się na historii całkiem odmiennej, po ograniu Odyssey – najnowszej części słynnego cyklu – czuję satysfakcję. Znowu nie jest bez skazy – o czym za moment – ale także i tym razem bawiłem się wybornie.
Akcja Assassin’s Creed: Odyssey przenosi nas do roku 431 przed naszą erą, a zatem 400 lat przed wydarzeniami, jakie mogliśmy obserwować w trakcie obcowania z Origins. Tłem wydarzeń jest wojna peloponeska, czyli wielki konflikt pomiędzy Atenami i Spartą, a głównym bohaterem najemnik. W tej roli może być albo kobieta o imieniu Kassandra albo mężczyzna zwany Alexios. Zadaniem grającego – niezależnie od wybranego protagonisty – jest walka po jednej ze stron (można je niejako dowolnie zmieniać) oraz próba zjednoczenia rodziny, która wiele lat temu została brutalnie zniszczona. W międzyczasie mamy do czynienia z kultystami szerzącymi swoje wpływy w Grecji, mitycznymi potworami i wieloma innymi wątkami pobocznymi, wypełniającymi wirtualny świat tytułu.
Ogólnie trzeba przyznać, że jest co robić. Na pierwszy plan, rzecz jasna, wysuwa się tu główny wątek fabularny, w trakcie którego realizujemy zróżnicowane i często dość rozbudowane misje, poznajemy słynne postaci historyczne (m.in. Sokratesa, Hipokratesa oraz Sofoklesa), a nawet uczestniczymy w potężnych bitwach, wpływających na kształt otaczającej nas rzeczywistości. W trakcie przechodzenia scenariusza obserwujemy też nie tylko wydarzenia, które dzieją się w antycznej Grecji, ale również sceny nam współczesne. Jak na Assassin’s Creed przystało, jest tu bowiem – niezbyt rozbudowany – wątek z XXI wieku.
Mimo że fabuła nie jest szczególnie wymyślna, z przyjemnością obserwuje się sceny, jakie mają miejsce na ekranie. Jest tak głównie ze względu na bardzo dobrze zrealizowane i wyreżyserowane scenki przerywnikowe, których zadaniem jest serwowanie nam kolejnych fragmentów opowieści. Choć wykonano je profesjonalnie, widać, że silnik graficzny, na którym działa Odyssey nie jest już pierwszej młodości. Mimika twarzy zdaje się być mało sugestywna i odrobinę sztuczna. Do tego, co można było obserwować np. w trakcie ogrywania Horizon: Zero Dawn albo God of War firma Ubisoft niestety nie ma startu. Co gorsze, na tym moje narzekania na sferę techniczną się nie skończą, ale więcej szczegółów za moment.
Popychanie fabuły do przodu to jeden z kluczowych elementów napędzających rozgrywkę. Ze względu na to, że każda misja została zdefiniowana wymaganym poziomem doświadczenia naszego bohatera (z niższym nasze szanse na zwycięstwo są niskie albo nawet znikome), nie zawsze możemy jednak brnąć ku finiszowi. Często musimy wrzucić niższy bieg i zająć się gromadzeniem doświadczenia, tudzież surowców umożliwiających usprawnianie posiadanego wyposażenia. Obie wspomniane czynności wymagają okazyjnie dość długiego i mozolnego grindingu. Jeśli nie macie nic przeciwko niemu, będziecie najpewniej uradowani, ja natomiast za grindem nie przepadam i wolę realizować misje opatrzone ciekawą fabułą, tudzież wpływające w jakiś sposób na to, co dzieje się w dalszych etapach historii, toteż nie do końca przemawiała do mnie zaproponowana przez twórców formuła.
Wiele zadań pobocznych przygotowanych na potrzeby Assassin’s Creed: Odyssey niestety nie spełnia powyższych warunków. Część zleceń przygotowano w sposób interesujący i potrafią zaangażować one grającego, ale mnóstwo questów pobocznych (łącznie jest ich podobno ponad 300 – nie sprawdziłem wszystkich) polega na tym samym. Albo musimy więc kogoś ubić, albo zakraść się w jakieś miejsce, zwędzić cenne przedmioty i wrócić z nimi do zleceniodawcy – tzw. zabawa w kuriera, czyli najpopularniejszy sposób upychania wirtualnych światów aktywnościami. Dodatkowe zadania, choć czasem lekko męczą, trzeba realizować. Zbyt niski poziom doświadczenia naszego bohatera oznacza bowiem niemoc w walce z napotkanymi przeciwnikami, co natomiast przekłada się na brak możliwości realizacji stojących przed nim zleceń – także tych fabularnych.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler