Capcom przynajmniej przez kilka ostatnich lat zapowiadał, że seria Resident Evil powróci do korzeni. W przypadku szóstki niestety się to nie udało, ale debiutująca już jutro siódemka to całkiem inna sprawa. Deweloperzy faktycznie postanowili zrezygnować z rozgrywki na modłę shootera, idąc bardziej w elementy horroru oraz survivalu. Po ograniu przedsięwzięcia mogę bez najmniejszego nawet grymasu na twarzy napisać – udało się!
Zacząć wypada od tego, że w Resident Evil VII: Biohazard zrezygnowano z kamery umieszczonej za plecami protagonisty, jak to było w kilku ostatnich odsłonach cyklu. Zamiast tego wirtualny świat obserwujemy z oczu głównego bohatera. Wpływa to oczywiście na klimat oraz mechanikę zabawy. W obu przypadkach bardzo pozytywnie. Mocniej czuć bowiem czyhające na nas niebezpieczeństwo. Jesteśmy uczestnikiem toczących się na ekranie wydarzeń, a nie jedynie ich obserwatorem.
Fabularnie, przynajmniej początkowo, jest dość klasycznie. Główny bohater, mężczyzna o imieniu Ethan, otrzymuje tajemniczą wiadomość od swojej nieżyjącej żony. W wiadomości kobieta wygląda jednak na żywą, a zatem protagonista – wbrew woli małżonki – postanawia ruszyć jej na ratunek. W tym celu dociera do opuszczonej posiadłości, znajdującej się w niewielkim miasteczku Dulvey.
Dochodzenie szybko przeradza się niestety w prawdziwy koszmar, a fabuła nabiera tempa. Rezydenci posiadłości, rodzina Bakerów, to dość unikatowe persony. Raz, że czują nieodpartą potrzebę tego, by nas ukatrupić, a dwa, że w domostwie dzieje się coś dziwnego. Nie będę się oczywiście zagłębiał w detale, wiedzcie jedynie, że narracja poprowadzona jest bardzo umiejętnie, a detale historii rodziny Bakerów skrywają wiele tajemnic. Tajemnic, które odkrywałem z ogromną satysfakcją – aż do samego finału, który okazał się zaskakująco dobry, mimo że cała opowieść jest w zasadzie liniowa (z drobnymi odstępstwami).
Jeśli chodzi o rozgrywkę, skupia się ona przede wszystkim na zwiedzaniu włości należących do Bakerów. W tym celu wędrujemy mrocznymi korytarzami, otwieramy skrzypiące drzwi, szukamy przełączników i ukrytych dźwigni, a także walczymy z napotkanymi oponentami. Co istotne, pojedynek z napotkaną maszkarą nie zawsze jest jedynym rozwiązaniem. Często lepszym pomysłem jest bowiem ucieczka i ukrycie się. Tym bardziej, że nie wszystkich przeciwników da się permanentnie zlikwidować. Część można jedynie spowolnić albo ogłuszyć, co oznacza, że wcześniej czy później znowu będą nas tropić.
Wiedzieć musicie, że w RE7 nie mamy do czynienia z durnymi umarlakami. W rezultacie to nie my jesteśmy tutaj myśliwymi. Wręcz przeciwnie - pełnimy rolę zwierzyny łownej. Korytarzami chodzimy ostrożne i powoli. Drzwi otwieramy najpierw lekko je uchylając, a każdy pocisk wystrzelony z broni palnej traktujemy jak ten ostatni. Jak na survival horror przystało, nie możemy marnować kul. Trzeba ostrożnie mierzyć w łepetyny wrogów, a jeśli to możliwe, w ogóle nie wyciągać broni.
Co ciekawe, Resident Evil VII często daje nam alternatywne sposoby rozwiązywania napotkanych problemów. Ponownie nie chciałbym się wdawać w szczegóły, niemniej jednak wielu przeciwników, szczególnie tych twardszych, da się albo uniknąć albo pozbyć bez oddania choćby jednego strzału. W tym celu trzeba się jednak wykazać spostrzegawczością oraz stalowymi nerwami. W obliczu zagrożenia należy zachować zimną krew i przeglądnąć otoczenie. Być może znajdzie się coś, co ułatwi zwycięstwo.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler