No Man’s Sky zapowiedziane zostało mniej więcej 3 lata temu, w sierpniu 2013 roku. Tytuł od razu przyciągnął do siebie uwagę graczy, albowiem deweloperzy zapowiedzieli ogromny, zróżnicowany świat, w ramach którego mielibyśmy zwiedzić 18 trylionów planet, a każda miała być inna. Mijały kolejne miesiące, a zainteresowanie projektem nie spadało. Wreszcie zadebiutował na rynku i zdecydowanie nie jest tym, co pierwotnie promowano.
Zacznijmy od wyjaśnienia marketingowej papki, związanej z trylionami planet. Otóż faktycznie owych planet tyle jest, gra generuje je bowiem za pomocą algorytmu, który na podstawie specjalnego, 64-znakowego klucza przygotowuje nie tylko ukształtowanie terenu, ale także warunki atmosferyczne oraz faunę i florę. Procedury odpowiadające za przygotowanie każdego globu radzą sobie całkiem nieźle… przynajmniej przez pierwsze pięć godzin. Po tym czasie na wierzch zaczynają wychodzić rozliczne problemy systemu, ale o tym za moment.
Założenia No Man’s Sky są banalnie proste. Gra oparta została na eksploracji, to ona jest tutaj esencją zabawy. Główny bohater „budzi” się na jednej z wielu niezbadanych planet, a następnie naprawia zdemolowany, stojący obok statek kosmiczny. W tym celu krążymy po okolicy, poszukując surowców. Gdy znajdziemy coś, co jest nam potrzebne, wyciągamy specjalny pistolet, pozwalający pochłaniać pierwiastki. Dzięki niemu jesteśmy w stanie zamienić drzewo w węgiel, a pobliski kamień w żelazo. Odpowiednie pierwiastki, a także ich mieszanki, pozwalają nam naprawić statek (robimy to z użyciem menu inwentarza), usprawnić posiadany osprzęt (znowu inwentarz), a także zmodyfikować skafander (dobrze myślicie – inwentarz), w którym poruszamy się po powierzchni planety.
Po naprawieniu statku, wsiadamy do niego i zmierzamy w kierunku centrum galaktyki, czyli finału tutejszej „opowieści”. Po drodze zerkamy oczywiście na inne planety, gromadzimy surowce, usprawniamy ekwipunek i staramy się ponownie dotrzeć dalej. Ogólnie rzecz biorąc, właśnie tak przebiega rozgrywka. Lot, lądowanie, zbieractwo i powtórka z rozrywki. Pewnym urozmaiceniem są walki z przeciwnikami (występującymi rzadko, co należy podkreślić), ale na dłuższą metę stają się one strasznie irytujące i miast bawić, wkurzają.
Mimo że fabuła jako taka w No Man’s Sky nie istnieje, jest pewien dodatkowy, całkiem interesujący wątek. Pojawia się on już na samym początku, a dotyczy czegoś, co nazwano Atlas. Jako że nie chciałbym zdradzać zbyt wiele, wiedzcie jedynie, że scenariusz związany z tymże tajemniczym słowem zahacza lekko o tematy egzystencjalne. Jeśli starczy Wam sił na to, aby przebić się przez wszystkie jego fragmenty, będziecie mieć powód do rozmyślań, ale w sumie nic więcej. Nie spodziewajcie się nie wiadomo czego. Historia, jakkolwiek by nie patrzeć, jest prosta, jak konstrukcja cepa.
Proste są też założenia, wedle których generowane są planety. Wspomniałem wcześniej, że gra potrafi ich przygotować 18 trylionów. Nie oznacza to jednak, że każda jest mocno odmienna. Różnice po około 5-6 godzinach zaczynają się robić naprawdę subtelne. Tu jest nieco inna atmosfera, tam odrobinę inne ukształtowanie terenu, tam chodzą inne stwory, a tam rosną inne drzewa. Pierwsze planety prezentują się wyśmienicie i miałem dużo przyjemności z przemierzania ich, ale na 7 czy 8 z kolei nie bardzo miałem już ochotę ponownie zbierać węgiel, żelazo, cynk oraz platynę. Rozgrywka jest strasznie, ale to strasznie schematyczna, a wylosowane światy z grubsza podobne.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler