Nie oznacza to jednak, że nie ma tutaj jakiś dziwnych, paranormalnych elementów. Na pewno widzieliście liczne zwiastuny, promujące grę, ukazujące głównego bohatera, ujarzmiającego dzikie bestie. Takkar faktycznie posiada taką zdolność. Początkowo bawi się co prawda w ornitologa, ale później pokazuje pazur i to dosłownie. Każde zwierzę, które trafia pod jego kontrolę wykorzystać można w specyficzny sposób. Ptaszysko, o którym wspomniałem – sowa - nadaje się wyśmienicie do tego, aby robić zwiad wirtualnego świata, lew górski jest idealny do atakowania większych grup przeciwników i to znienacka, a słoń czy niedźwiedź to prawdziwe maszyny do zabijania. Z czasem niestety każdy podopieczny zaczyna się robić lekko nużący. Dochodzi tu też do wielu kuriozalnych sytuacji. Na przykład lew górki skacze na członka wrogiego plemienia, wszyscy to widzą, ale stoją jak kołki, nie reagując. Sztuczna inteligencja niestety dość konkretnie kuleje. Także kiedy jesteśmy atakowani.
Zarówno zwierzęta, jak i jaskiniowcy mają jedną taktykę walki – cisną w naszym kierunku, z nadzieją, że może jakimś cudem się uda. Rozumiem jakieś głupie wilki, oposy czy inne takie, ale nie spodziewałem się, że człowiek pierwotny był na poziomie inteligencji dzika. Szkoda, że przy SI nie popracowano nieco dłużej, wówczas zabawa na pewno byłaby znacznie lepsza, bo i wyzwanie konkretniejsze. Człowiek musiałby się faktycznie napocić, aby podejść obozowisko nieprzyjaciela i je przejąć. W obecnym stanie rzeczy, wystarczy narobić hałasu, a później czekać jak jeden jaskiniowiec za drugim wybiegną w naszą stronę, niczym owieczki na rzeź.
Inteligencji zabrakło też niestety w zadaniach. Wątek fabularny, jak pisałem, całkowicie zepchnięto na bok. Historia jest banalna i nie ma w zasadzie żadnego sensu. Tak samo, jak wykonywanie misji, czy to głównych czy pobocznych. Najczęściej ograniczają się one bowiem do dotarcia w jakieś miejsce i wystrzelania wszystkiego co się rusza. Są też, standardowo dla Ubisoftu:
- wieże (tutaj ogniska), które odblokowują zadania w okolicy;
- misje, w których uwalniamy członków Łindża;
- misje, w których eskortujemy członków Łindża;
- misje, w których wybijamy zwierzynę zagrażającą członkom Łindża;
- i tak dalej… i tym podobne.
Jakby tego było mało, deweloperzy rozrzucili po wirtualnym świecie liczne znajdźki, których pozyskanie nie ma wpływu na fabułę, ale zawsze jest czymś, co może wydłużyć okres obcowania z grą. Choć ten nie jest jakoś szczególnie długi. Aby dobrnąć do finału głównej opowieści wystarczy poświęcić mniej więcej 18 godzin. W tym czasie powinniście pozyskać wszystkie zwierzaki oraz znaczną część znajdziek. Ja osobiście tylko trochę za nimi szperałem, mam bowiem wrażenie, że formułka, którą od kilku lat stosuje Ubisoft w prawie każdej swojej grze AAA zaczyna mi się przejadać. Aby czuć satysfakcję muszę mieć solidną fabułę, a tej także tutaj zabrakło, w wyniku czego, jak pisałem, im dalej, tym trudniej było mi brnąć przez kolejne zlecenia. Do tego dochodzą jeszcze bezustannie respawnujące się wilki, przypominające posterunki z Far Cry 2. Do tej pory mam z nimi koszmary!
Największym motorem napędowym jest tutaj kreacja wirtualnego świata. Autentycznie przyjemnym jest spacerowanie pośród tutejszych lasów i polan, celem znalezienia kolejnego grata do craftingu, a przy okazji uratowania jakiś Łindża. Po kilku godzinach zaczyna się wdawać jednak nuda, szczególnie że pojedynki także nie są jakoś mocno zróżnicowane. Mały zwierz: pałka. Duży zwierz: włócznia. Cicha eliminacja: łuk. I to by było na tyle.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler