bigboy177 @ 25.03.2015, 13:01
Czasem coś piszę, czasem programuję, czasem projektuję, czasem robię PR, a czasem marketing... wszystko to, czego wymaga sytuacja. Uwielbiam gry, nie cierpię briefów reklamowych!
Marcin "bigboy177" Trela
Dark Souls to jedna z najlepszych gier poprzedniej generacji. Dwójka niestety nie była już tak porywająca, ze względu na kilka dziwnych decyzji dewelopera, jak i sporą powtarzalność.
Dark Souls to jedna z najlepszych gier poprzedniej generacji. Dwójka niestety nie była już tak porywająca, ze względu na kilka dziwnych decyzji dewelopera, jak i sporą powtarzalność. Niby więcej tego samego nie oznacza od razu, że mamy do czynienia z czymś złym. Niemniej jednak w Dark Souls 2 najbardziej doskwierały przeciętne lokacje oraz wtórne projekty przeciwników. Z tego względu z lekkimi obawami podchodziłem do Bloodborne – duchowego następcy „Soulsów”. Na szczęście prawie wszystkie moje obawy okazały się bezpodstawne. Dlaczego prawie wszystkie? Tego dowiecie się czytając dalej.
Bloodborne, podobnie jak wszystkie „Soulsy” od From Software, nie jest dla osób niecierpliwych oraz o słabych nerwach. Do brnięcia przez pełne niebezpieczeństw lokacje potrzebne są ogromne pokłady samozaparcia oraz cierpliwości. Nerwowe bieganie po planszach nie przyniesie pożądanych rezultatów, a w dodatku grający szybko zrezygnuje. Już nawet nie mam tutaj na myśli wysokiego poziomu trudności, ale to, że gra nie serwuje nam praktycznie żadnych podpowiedzi. Na początku w kilku miejscach widzimy tzw. „Wysłanników”, dziwolągi wyłażące z ziemi, wyjaśniających jak się poruszać, w jaki sposób wyprowadzać ciosy i kilka innych pomniejszych pierdół. Niemniej jednak podczas rozgrywki wskazówek brak. Nie ma żadnej mapy, żadnych punktów nawigacyjnych, ani innych podobnych ułatwień. Do wszystkiego trzeba dojść samemu. Połączyć coś z czymś, a w ten sposób znaleźć sposób na progresję. Nie jest to łatwe, ginąć będziecie często, ale nie wolno się poddawać, ogromna satysfakcja jest tuż za rogiem!
Fabuła Bloodborne przedstawia nam myśliwego, z którym po transfuzji krwi zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Twórcy nie serwują nam jednoznacznych scenek przerywnikowych, w których nasz protagonista pokazuje jaki z niego twardziel, ubijając jakąś sporych rozmiarów pokrakę. Historia opowiedziana jest za sprawą rozmów z postaciami niezależnymi, notatek i różnych drobnych wskazówek, umieszczonych w wirtualnym świecie. Z jednej strony, nie łatwo to wszystko ogarnąć. Z drugiej jednak, czujemy się jak prawdziwy myśliwy, poszukiwacz prawdy i sensu – wiecie o co mi chodzi? Buduje to bardzo wyjątkowy klimat.
Owy klimat czuć głównie za sprawą niesamowicie przygotowanych lokacji. Pierwsza odsłona Dark Souls porywała ze względu na to, że wszystkie miejsca, jakie zwiedzał protagonista, miały unikatowy charakter. W przypadku Dark Souls 2 było słabiej. Projekty poziomów nie były już tak ciekawe, zrealizowano je bez polotu i bez głębszej koncepcji. Tym bardziej rad jestem, że Bloodborne to pod tym względem mistrzostwo świata. Już pierwsza lokacja robi fantastyczne wrażenie. Spacerujemy po ulicach miasta Yharnam, gdzie na każdym kroku czai się jakiś szaleniec. Z oddali słychać krzyki, jęki, płacz, a nawet diaboliczny śmiech. W zaułkach widać płonące zwłoki, na palach porozwieszane trofea myśliwskie (np. prawie doszczętnie spalony wilkołak), a jedyni ludzie, chętni na jakąkolwiek rozmowę prowadzą ją poprzez zamknięte drzwi lub szczeliny w oknach. Wszystko to polano ciekawą wiktoriańską stylistyką, która sprawia, że naprawdę nie sposób odwrócić wzrok.
To samo napisać można o przeciwnikach, stanowiących mieszankę pomysłowo zaprojektowanych kreatur. Pośród zwykłych szeregowców (tzw. mięska armatniego) mamy mieszczuchów (tudzież wieśniaków) z mieczami, toporami i widłami oraz chore na wściekliznę 2.0 pieski. W gronie nieco mocniejszych oponentów znajduje się coś na wzór trolla, wilkołak, a nawet przerośnięta świnia, która szarżuje kiedy wyczuje nasz zapach. Kolejna kategoria to już prawdziwe bydlaki, które, choć nie są jeszcze bossami, potrafią przyprawić o drgawki nawet największych twardzieli. Idzie taka pokraka w Twoim kierunku i nie dość, że jest 4-krotnie większa, to jeszcze na dodatek niesie toporzysko albo młocisko, które za jednym zamachem zmiecie Cię z powierzchni ziemi. Właśnie ten strach przed bezustannie czyhającą śmiercią sprawia, że w Bloodborne gra się praktycznie jak w survival horror. Nigdy nie można się czuć w pełni bezpiecznym, albowiem nawet lekko zmutowany doberman jest w stanie nas ubić, wystarczy, że skubaniec trafi w odpowiednim momencie, powali nas na ziemię i „po ptokach”.
A to jeszcze nic. Pośród ulic, korytarzy, tunelów, budynków, akweduktów Yharnam i okolicznych lokacji znajdują się także bossowie. Ci są niebywale wytrzymali, szybcy i nieprzewidywalni. Każdy posiada przynajmniej 2 lub 3 stany walki, a każdy z nich to wiele różnych serii ciosów, których po prostu trzeba się nauczyć, jeśli chce się przeżyć. Szefowie są wyjątkowo trudni ze względu na liczbę zadawanych obrażeń oraz z powodu braku tarczy w ręce naszego protagonisty. Niby w późniejszych etapach takową zdobywamy, niemniej jednak nie jest ona szczególnie przydatna. Bloodborne nastawione jest głównie na ofensywę. Nie ma sensu zasłaniać się przed atakami, aby następnie wyprowadzić kontrę. Trzeba wykazać inicjatywę i samemu jak najszybciej ubijać wszystkie napotkane pokraki.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler