Częściowo myślę, że jest to też spowodowane tym, że deweloper często zmienia stylistykę lokacji, w których się znajdujemy. Jesteśmy w slumsach po Helghastowej(?) stronie barykady, by następnie kroczyć po wspaniałym Vektańskim mieście. Chwilę później biegamy po pokładzie pędzącego pociągu przyszłości, a następne kilkadziesiąt minut błądzimy w przestrzeni kosmicznej, próbując znaleźć sens w tym, co dzieje się dookoła. Każda lokacja to także odmienne podejście do prowadzenia działań. Czasami, np. w Vektańskiej dżungli, nie ma za bardzo sensu się skradać. Lepiej spróbować frontalnego podejścia, pilnując jednocześnie specjalnych wieżyczek, z pomocą których strażnicy są w stanie wezwać pomoc. Gdy natomiast walczymy w budynku biurowca, a naszym zadaniem jest odbicie zakładników, lepiej zastosować taktykę skradankową, po cichu eliminując oprawców. Co jest o tyle ciekawe, że wiele ścian da się zniszczyć, a to otwiera dodatkowe ścieżki postępu.
Killzone: Shadow Fall to w sumie 10 zróżnicowanych rozdziałów. Żeby zbytnio się nie nudziło nie zawsze szturmujemy linie wroga. Czasem mamy do czynienia z misją skradaną, podczas której lepiej w ogóle nie korzystać z broni, a jeśli już, to zrobić użytek z kobiety o imieniu Echo, która w pewnym momencie zabawy do nas dołącza. Naprawdę jest co robić, a fragment, w którym główny bohater wchodzi samodzielnie w atmosferę planety powinien na długo zostać w Waszej pamięci.
Otoczenie to nie jedyny czynnik wpływający na to, jak może przebiegać rozgrywka. W Killzone: Shadow Fall jesteśmy członkiem elitarnego oddziału, wyspecjalizowanego w infiltracji i unieszkodliwianiu bandytów. Dlatego Kellan posiada kilka ciekawych umiejętności, ułatwiających mu wypełnianie misji. Po pierwsze, do swojej dyspozycji ma specjalny skaner, potrafiący wykrywać przeciwników nawet przez ściany. Działa on jak swego rodzaju sonar. Posiada oczywiście ograniczenie zasięgu, a zbyt intensywne jego wykorzystywanie może przyciągnąć uwagę oponentów, warto więc korzystać z niego ostrożnie i tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Po drugie, dysponujemy dronem, nazwanym w grze Owl (Sowa). To specjalny robot, potrafiący działać w czterech różnych trybach: ofensywnym (ostrzeliwuje wskazanych niemilców), defensywnym (generuje pole siłowe, chroniące nas przed kulami wrogów), EMP (pędzi w miejsce, które wybieramy i detonuje ładunek, niszczący np. pola ochronne wrogów) oraz ułatwiającym przemieszczanie się pomiędzy odległymi miejscami (wystrzeliwujemy linę, po której możemy śmignąć na jakąś półkę skalną, chodnik itd.). Co istotne, wszystkie funkcje naszego małego skrzydłowego są przydatne. Żadna nie robi wrażenia wrzuconej na siłę, chociaż prawdę mówiąc, z ostatniej cechy „Sowy” korzystałem najrzadziej. Tylko kilka razy nadarzyła się okazja, aby wystrzelić gdzieś hak z liną i przefrunąć ponad głowami nieprzyjaciół, albo ponad jakąś bezdenną rozpadliną. Nie uznaję tego jednak za wadę, bo w sumie nie mamy przecież do czynienia z kolejną odsłoną Bionic Commando. Najważniejsze jest to, że wszystko działa jak należy i nic nie zostało wepchnięte byle było.
„Sowa” spełnia też jeszcze jedną rolę – hakuje komputery, przełącza jakieś terminale itd. Czasami niestety nie zaskoczy o co nam dokładnie chodzi i powstają irytujące sytuacje. Dla przykładu, wydajemy polecenie podfrunięcia do specjalnej machiny obronnej, wypluwającej małe zrobotyzowane pajęczaki. Za ową maszyną znajduje się przeciwnik, którym sami się zajmujemy. Nasz pomocnik źle jednak interpretuje polecenie i zamiast zniszczyć system zabezpieczający, atakuje oponenta. Co wprowadza chaos na polu bitwy. Irytujące jest też korzystanie z ładunku EMP dostępnego na pokładzie OWL. Wystarczy bowiem lekko się rozminąć z celem, a dron, zamiast polecieć do bandziora, zatrzyma się za nim i tam, poza jego zasięgiem, dokona detonacji. Musimy wtedy odczekać swoje, nim możliwa będzie kolejna ofensywa, a w przypadku oponentów wyposażonych w osobiste pole siłowe, często oznacza to zgon. Szczególnie na najwyższym poziomie trudności, na którym szarpałem w grę. Tyle dobrze, że problemy nie przytrafiały się zbyt często i latający kompan przeważnie wiedział co od niego chcę i robił to należycie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler