SpajderBot @ 08.03.2012, 10:37
Wojtek "SpajderBot" Cichoń
Asura’s Wrath to bardzo dziwna gra. Tak prawdę mówiąc, nie jestem pewny czy słowo gra jest tutaj najodpowiedniejsze, albowiem mamy do czynienia z czymś, co bardziej przypomina interaktywne Anime, aniżeli pełnoprawnego przedstawiciela wirtualnej rozrywki.
Asura’s Wrath to bardzo dziwna gra. Tak prawdę mówiąc, nie jestem pewny czy słowo gra jest tutaj najodpowiedniejsze, albowiem mamy do czynienia z czymś, co bardziej przypomina interaktywne Anime, aniżeli pełnoprawnego przedstawiciela wirtualnej rozrywki. Czy to jednak oznacza, że nie warto poświęcić najnowszej produkcji studia CyberConnect2 swych pieniędzy oraz czasu? Odpowiedź poniżej.
Produkcja przedstawia nam losy tytułowego Asury – jest on pół-bogiem, który bardzo dawno temu został pozbawiony wszystkich posiadanych mocy i zepchnięty w nicość. Jakby to nie wystarczyło, niegdysiejsi kumple, czyt. inni przedstawiciele niebiańskiej władzy, zabili mu rodzinę. Mijały kolejne setki lat, a nasz protagonista ciągle spoczywał w swoim grobie. W tym czasie pozostali bogowie i półbogowie urządzili sobie na ziemi plac zabaw. Pewnego dnia Asura napędzany złością powraca do życia i poprzysięga zemstę na dawnych braciach. Złość płynie w jego żyłach, a z każdym kolejnym wygranym pojedynkiem jest ona coraz bardziej jadowita, oddając głównemu bohaterowi odebrane wcześniej moce.
Jeśli chodzi o kwestie fabularne, gra jest ciekawa i trzyma w napięciu do finału. Genialnie opracowane scenki przerywnikowe, świetne, naprawdę zakręcone QTE (choć odrobinę ich za dużo), doborowa obsada użyczająca głosów wirtualnym aktorom – wszystko to sprawia, że z przyjemnością podziwiałem generowane na ekranie telewizora obrazy. Jest w tym wszystkim jednak łycha dziegciu i to taka dość spora. Otóż, gra podzielona została na 18 epizodów, a każdy z nich zajmuje mniej więcej 20 minut czasu. Z prostej kalkulacji wynika zatem, że przejście wszystkich pochłonie około 6 godzin. Nie jest to zbyt dużo, szczególnie na szpilę, która posiada tylko jeden tryb rozgrywki. A co powiecie na to, że samej zabawy w tym wszystkim jest może z półtorej, do dwóch godzin? Tak, tak… dobrze przeczytaliście. Przed ekranem spędzicie około 6 godzin, niemniej jednak lwia część tego czasu to oglądanie przerywników, prologów, epilogów oraz branie udziału w QTE – sekwencjach, podczas których paćkamy tylko właściwe przyciski w odpowiedniej kolejności, reszta natomiast rozgrywa się niejako bez naszego udziału. Co gorsze, nawet jeśli się pomylimy, QTE lecą tak, jakby nic się nie stało. Jedynym odzwierciedleniem ewentualnych błędów jest podsumowanie na końcu danego rozdziału. Dostajemy w nim bowiem punkty za to, jak dobrze nam poszło.
Asura’s Wrath, jak nie trudno wydedukować na podstawie różnych filmów promujących grę, jest przedstawicielem gatunku akcji. Zasadniczym zadaniem gracza, kiedy nie ogląda przerywników, jest tłuczenie napotkanych oponentów. Rodzajów ciosów jest w sumie dwie sztuki: słabe i mocne, niemniej jednak, kombinacji jest trochę więcej, a dodatkowo, nasz protagonista cały czas śledzi sytuację i dostosowuje swoje „klapsy” do otoczenia, w którym akurat się znajduje, jak również do swego położenia względem przeciwników. Wymierzanie bólu przebiega w dwóch etapach. Podczas pierwszego napełniamy specjalny wskaźnik ilustrujący nasz poziom złości. W trakcie drugiego odpalamy coś w rodzaju „turbo doładowania” i włącza się scenka QTE. Jej zadaniem jest zobrazowanie naszych niebywałych umiejętności oraz powolne dobijanie co większych niemilców. Opisany schemat powtarzamy do upadłego, co w sumie nie jest takie złe, ale prawdę pisząc, gdyby nie całkiem przyjemna fabuła, wcale nie miałbym ochoty ukończyć przygody. Jest widowiskowo, to nie ulega wątpliwości, ale jak dla mnie, mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler