bigboy177 @ 06.09.2011, 13:12
Czasem coś piszę, czasem programuję, czasem projektuję, czasem robię PR, a czasem marketing... wszystko to, czego wymaga sytuacja. Uwielbiam gry, nie cierpię briefów reklamowych!
Marcin "bigboy177" Trela
Seria Resistance z bliżej nieokreślonego powodu przez wielu graczy traktowana jest jak słabszy brat słynnego Killzone. Ja osobiście uważam natomiast, że obie produkcje trzymają poprzeczkę tak samo wysoko.
Seria Resistance z bliżej nieokreślonego powodu przez wielu graczy traktowana jest jak słabszy brat słynnego Killzone. Ja osobiście uważam natomiast, że obie produkcje trzymają poprzeczkę tak samo wysoko. Jednej lepiej wychodzi ten aspekt, drugiej inny, ale ogólnie rzecz biorąc, obie warto posiadać w swojej kolekcji. Jeśli zatem nie mieliście jeszcze przyjemności zatopić się w uniwersum opracowanym przez Insomniac Games – macie ku temu jak najlepszą okazję. Na rynku zagościła bowiem trzecia część Resistance i już na wstępie mogę zdradzić, że jest ona wyśmienita.
Fabuła zaczyna się dokładnie w punkcie, w którym dobiegła końca opowieść z „dwójki”. Pomimo tego że na początku mamy krótkie streszczenie wszystkich wydarzeń jakie miały miejsce, warto poznać osobiście historie opowiedziane w poprzednikach. Żeby zbytnio nie spoilerować, napiszę tylko w skrócie. Mamy nowego bohatera – jest nim Joseph Capelli. Ten jest oczywiście równie dzielny i waleczny, co Nathan Hale – pierwotny protagonista. Świat jest nadal pogrążony w chaosie ze względu na szalejącą wszem i wobec zarazę, wywołaną atakiem Chimery – rasy obcych, pragnącej przejąć naszą błękitną planetę pod swoje niepodzielne władanie. W tym celu przemianie poddano 90% ludzkiej populacji, a teraz nadszedł czas na terraformowanie – przystosowanie warunków naturalnych, do takich, przy których kosmiczne pokraki czują się najlepiej. Wychodzi na to, że nikt nie jest w stanie przeciwstawić się agresorom. I tu na arenę wkracza Capelli, który wraz z doktorem Malikovem decyduje się zawalczyć o przyszłość swoją i swojej rodziny. W tym celu wyruszają w pełną niebezpieczeństw podróż z Oklahomy do Nowego Jorku. Po co konkretnie? Tego dowiecie się grając. W międzyczasie poznacie także wiele innych ciekawych wątków i spotkacie kilka intrygujących person.
Resistance 3 to przykład tego, jak powinna wyglądać kampania dla jednego gracza. Deweloper nie tłumaczy się głupio, że wątek potrwa 4 godziny, bo przecież 12 byłoby nudno – tak, tak piję do ekipy z DICE, która takie brednie o Battlefield 3 wygadywała niedawno. Chłopaki z Insomniac Games miały pomysł na kampanię 10-ciogodzinną i taką nam opracowali. Nie jest ani nudno, ani schematycznie. Liczy się po prostu pomysł, a tego widocznie twórcom „Pola bitwy” zabrakło.
Wracając do Resistance 3, wzorem poprzedników, tytuł oferuje dynamiczną, przepełnioną strzelaniem rozgrywkę. W trakcie przechodzenia kolejnych fragmentów fabuły zwiedzamy wiele zróżnicowanych terenów, takich jak zrujnowane miasto, stara fabryka do obróbki węgla, mała osada ukryta wśród skał, a nawet swego rodzaju więzienie. Za każdym razem sceneria zmienia się nie do poznania, a dzięki temu brniemy do przodu bez odczuwania najmniejszego nawet znudzenia. Czas leci niebywale szybko, a to w sumie najlepszy wyznacznik grywalności.
Tą napędzają różne cudaczne rodzaje broni, którymi eksterminujemy napotkane pokraki. Zaczynamy od charakterystycznego karabinu Bullseye. Strzela on szybkimi, świecącymi nabojami, które mają możliwość nakierowywania się na specjalny, wystrzeliwany alternatywnym trybem ognia, znacznik. Kiedy takowy umieścimy na wrogu nie musimy się przejmować nawet celowaniem. Wystarczy skierować karabin w dowolnym kierunku i nacisnąć spust. Naboje same znajdą drogę. W późniejszych etapach gry w nasze ręce wpadają też Auger (strzela przez ściany i potrafi utworzyć pole ochronne), Magnum (jego naboje wybuchają na żądanie), Marksman (karabin wyposażony w małe wieżyczki obronne, które rozstawiamy na ziemi) oraz Mutator (jak sama nazwa wskazuje, jest w stanie przemienić każdego bandziora w bezużyteczne ścierwo). Broni w sumie jest kilkanaście, nie zamierzam jednak zdradzać konkretów na temat każdej z nich, wszak część przyjemności z rozgrywki, to znajdowanie nowego, nie sprawdzonego wcześniej oręża. Co istotne, giwery możemy także ulepszać. Nie odbywa się to w sumie przy jakimś tam stole inżynieryjnym, ani u specjalnie do tego celu przygotowanej osoby. Po prostu podczas korzystania z danej spluwy, cały czas rośnie wskaźnik jej użycia. Imituje on punkty doświadczenia i gdy przekroczymy określony próg, następuje awans na wyższy poziom, a wraz z nim dostajemy nowe możliwości eliminacji Chimery.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler