Spośród trzech właściwie największych premier gier RPG na jesieni tego roku, Divinity 2: Ego Draconis pozostawało dla mnie niewiadomą. Z kilku względów – po pierwsze, główni rywale, to jest Risen oraz Dragon Age: Początek, pomimo wkraczania na rynki światowe jako świeże, dające zaczątek nowym seriom marki, miały za sobą doświadczonych, uznanych deweloperów, którzy już niejednokrotnie udowodnili, że na kreacji role-playów znają się jak mało kto. Pierwsza z powyżej wymienionych to wszak dziecko studia Piranha Bytes, ludzi odpowiedzialnych za niezwykle popularną u nas serię Gothic, podczas gdy drudzy, chłopaki z BioWare, wspierani dodatkowo przez promocyjną machinę Electronic Arts, produkowali po prostu kolejne, wielkie dzieło, na miarę swych możliwości. Nic więc dziwnego, że kiedy zestawić to z najnowszym projektem Larian Studios, człowiek zwyczajnie nie wiedział, czego tak naprawdę się po grze spodziewać. Jasne, niby mamy tu do czynienia z kontynuacją Beyond Divinity, tytułem, osadzonym w tym samym uniwersum, jednak kilkanaście lat później. Pamiętać należy przy tym, iż wraz z trzecią częścią cyklu zamierzano wprowadzić tyle nowalijek względem wydanych przed laty poprzedników, że zwyczajnie niemożliwym było oczekiwanie ze spokojem na wyniki pracy panów producentów. Trwanie w niezmąconym niczym przeświadczeniu, iż wszystko pójdzie dobrze, program będziemy mogli kupować w ciemno, po czym nastąpi już tylko radość z rozgrywki, niestety nie miało miejsca. Cóż, jeśli ktoś do tej pory nadal obawiał się jakkolwiek, to może się właściwie uspokoić - Ego Draconis, choć znacznie różniące się od wyżej wspomnianych, wcześniejszych pozycji, jest udaną próbą stworzenia alternatywy i kontrkandydatury dla niemieckich i kanadyjskich erpegów.
Wkraczając w świat Rivellonu, magicznej, tajemniczej krainy, na łono której wrzucony zostaje od początku odbiorca, dowiadujemy się co nieco na temat ogólnie rozumianych zagadnień fabularnych. Naturalnie nie chcemy Wam zdradzać niczego ponad to, o czym informowali ludzie odpowiedzialni za grę, popsulibyśmy zabawę. Generalnie, od samego startu wydaje się, że ktoś wrzucił nas na głęboką wodę. Oto bowiem przedstawiani jesteśmy jako członek elitarnej organizacji, znanej, w polskim tłumaczeniu, jako Pogromcy Smoków, trudniącej się, na co pewnie w swej nieskończonej dociekliwości zdążyliście już wpaść, tropieniem i wyżynaniem przerośniętych jaszczurek ze skrzydłami, największych wrogów zakonu reprezentowanego przez osobę bohatera, oraz tak zwanych Smoczych Rycerzy, czyli równie zajadłych przeciwników w osobach ludzi, będących w stanie przybierać formę smoka. Paradoksalne jest oczywiście to, że w niedługim czasie, w związku z pewnymi wydarzeniami, sami zmuszeni jesteśmy do wejścia w skórę strony pozornie nieprzyjaznej i poznawania historii z perspektywy teoretycznie nieprzychylnej strony. Rzeczone alter ego spotykamy w momencie, kiedy jest gotowy do przejścia skomplikowanego rytuału, mającego dać mu pełnię umiejętności, jakimi legitymują się wszyscy pogromcy. Dzięki temu uzyska on sposobność na dogłębne poznanie i zrozumienie swoich wrogów, co teoretycznie powinno z miejsca dać mu pewną przewagę nad nimi. Jest tu rzecz jasna pewien haczyk, uniemożliwiający kierowanie prawdziwym zawadiaką od pierwszego uruchomienia produktu – ceną, jaką musi zapłacić protegowany za tę swoistą inicjację, jest poświęcenie wszelkich wcześniej nabytych zdolności, w trakcie długiego i zapewne żmudnego treningu przygotowawczego. Rezultat? Postać gotowa na jej kształtowanie i rozwój od podstaw, posiadająca jednakże pewne przydatne ficzerki, jak choćby możliwość do postrzegania i rozmawiania z duchami, jak również czytania w myślach – o tym drugim powiemy nieco później.
Przyznam szczerze i bez bicia – tytuł nie zachwycił mnie od samego początku, stąd też pierwsze wrażenia z nim związane muszę po prostu opisać, bardzo delikatnie i chyba nad wyraz w takiej sytuacji pozytywnie, jako zwyczajnie średnie. Ot, po bardzo ciekawym, acz stawiającym raczej więcej pytań niż odpowiedzi filmiku początkowym, stajemy przed pierwszym z ważnych dla dalszych losów rozgrywki wyborem, to jest wykreowaniem własnego bohatera. I tutaj, cóż, zawód straszliwy. Po pierwsze, całość sprowadza się jedynie do samodzielnego zadecydowania o kilku aspektach wizualno – wokalnych, to jest zadbaniu o jak najlepszą aparycję tudzież głos w grze, przy czym jeśli o to pierwsze chodzi, to zostajemy ograniczeni właściwie do zabawy w dość nędznego chirurga plastycznego, z wyuczonym fachem fryzjera, trzeba nadmienić, potrafiącego coś tam pomajstrować przy naszym licu. Zmiana fryzury czy koloru włosów, dodanie sobie ewentualnie paru blizn – praktycznie do tego, jeśli nie liczyć sposobności do zadecydowania o własnej płci, ogranicza się pole manewru w tym temacie. Co ciekawe, twórcy wykazali się pomysłowością do tego stopnia, że pozostawili nam uchyloną furtkę już na czas dalszej zabawy, kiedy to odpowiednie osoby, iluzjoniści do tego, na życzenie odbiorcy zmienią każdy z elementów prezencyjnych, nie wyłączając z tego przejścia na przeciwną płeć! Takie to zdolniachy funkcjonują w świecie, który zaawansowaniem technicznym przypomina nieco nasze średniowiecze.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler