No i w #$%^■, wylądował ... i cały misterny plan też w #$%^■. A już miałem nadzieję, że wraz z ostatnią odsłoną pecetowej FIFY bezapelacyjnie pożegnaliśmy stary, nieudolny gameplay. Ale nie! EA Sports ponownie szykuje nam powrót do przeszłości, oferując blaszanym miłośnikom futbolu kolejne, bolesne deja vu.
Jeśli poprzednie odsłony serii określano mianem odgrzewanego kotleta, to najnowsza propozycja panów Elektronicznych jest niczym innym, jak próbą odgrzania spleśniałych ziemniaków. W dodatku na patelni nie znającej smaku teflonu i bez choćby odrobinki masełka. Ktoś chętny na pożywne danie? Jakoś nie widzę lasu rąk, ale przewiduję, iż w okolicach drugiego października zdarzy się kolejny cud i przechodząc obok sklepu rzekomo "nie dla idiotów", zobaczę masę napalonych fanboyów, z dumą dzierżących w łapach najnowszą odsłonę komputerowego soccera Electronic Arts. To teraz czas na audiotele... Albo nie, audiotele nie będzie. Pies zjadł główną nagrodę, buty pewnego letniego piłkarza, który kiedyś nieźle kopał, a teraz jest równie niezły, ale w psuciu wszystkiego, co z piłką związane.
Może trudno w to uwierzyć, ale FIFA 10 to jedna z niewielu futbolowych pozycji, w których wybór zespołu nie ma praktycznie żadnego wpływu na meczową rywalizację. Dlaczego? Bo nieważne, czy wybierzesz naszpikowaną gwiazdami Barcelonę, czy marniutką niczym trawa na zimę Cracovię, i tak będziesz zmuszony do przyjęcia taktyki z rodzimych, piątoligowych boisk. Ustawienie "Wyjazd koty", w innych kręgach nazywane również tzw. kopaniem na aferę to w nowej pozycji EA jeden z dwóch w miarę skutecznych sposobów gry. Praktycznie każda próba rozegrania płynnej, widowiskowej akcji kończy się na przejmujących 90 procent prostopadłych piłek defensorach przeciwnika, a wymiana szybkich podań w strefie środkowej boiska to istne samobójstwo. Co więc zrobić, by przełamać mur obronny rywala? Najlepiej walić do przodu ile wlezie. Nieważne, czy po ziemi, czy górą. A nuż coś wpadnie. Obrońca odbije nie w tą stronę co trzeba, uda się przejąć gałę trzydzieści metrów przed bramką rywala i jakoś ją wturlać do siatki. Jeśli o dynamikę rozgrywki idzie, zdecydowanie lepsza była już wersja gry z roku... 2001. Strzelałem ile popadło, jednym zawodnikiem przebiegałem połowę boiska, lutowałem nożycami z trzydziestego metra i bez skrępowania ciąłem wkoło zawodników rywala. Zero realizmu, ale za to ile uciechy! A teraz owego realizmu mamy równie niewiele, a radocha z gry zginęła bezpowrotnie.
Zapytacie pewnie, gdzie ten drugi, skuteczny sposób rozgrywania akcji. Ano, wystarczy ustawić na skrzydle w miarę szybkiego pomocnika i wszystkie piłki kierować w jego stronę. Rajdy wzdłuż linii bocznej nadal można wykonywać bez większych przeszkód, także któreś z rzędu dośrodkowanie wyląduje w końcu na głowie naszego napastnika.
Kuleją animacje zawodników. Do tego zdążyłem się już przez ostatnie lata przyzwyczaić, ale ileż można patrzeć na te same, nienaturalne sekwencje ruchów? Niestety, engine nie wyrabia już od dobrych dwóch, trzech sezonów i to co może zachwycać posiadaczy PlayStation 2, z pewnością nie zadowoli pecetowców. Piłkarze poruszają się co prawda ciut bardziej naturalnie niż chociażby rok temu, aczkolwiek każdy kto zagrał wcześniej w current-genową odsłonę serii, na widok biegających po ekranie blaszanego monitora kopaczy tylko ironicznie uśmiechnie się pod nosem. Wprowadzające do meczu cutscenki prawie żywcem przeniesiono z poprzedniej części gry, a zawodnicy miast promować rozgrywkę fair-play i widowiskowy futbol, reklamują ruską metę. Przecież ci wirtualni kopacze prawie w ogóle nie mają karków. Kto do jasnej ciasnej projektował modele postaci? Gram na Wembley, a czuję się tak, jakbym zwiedzał ukraińskie muzeum koksu. Panowie, chyba coś tu jest nie tak...
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler