Dość długo przyszło nam czekać na konwersje Resident Evil 5 z konsol na PC, ale w końcu nadszedł ten pamiętny dzień i wszyscy fajni serii z całą pewnością czują już mrowienie na karku. Już na wstępie muszę jednak powiedzieć, że zostaną mocno zaskoczeni koncepcją gry, bowiem znacząco różni się ona od swoich poprzedników. I jak się okazuje, mimo ogólnie dobrej jakości, niektóre zmiany niestety nie wyszły Capcom’owi ... Ale po kolei.
Akcja piątej części Resident Evil rozgrywa się 10 lat po zniszczeniu Racoon City. Tym razem przenosimy się na tereny Afryki, gdzie wcielając się w postać Chrisa Radfielda (znanego choćby z pierwszej odsłony sagi). Fabuła po raz kolejny oscyluje wokół walki z tajemniczym wirusem przemieniającym żywe organizmy w żądne krwi bestie, mające za cel sianie mordu i pożogi. W tym wszystkim pomoże nam niejaka Sheva, mieszkanka tamtejszych okolic, będąca godnym towarzyszem broni. To właśnie z nią przebrniemy aż do końca przygody. Przy okazji, główny bohater wpadnie na trop swojej zaginionej przed laty partnerki, Jill Valentine i przez większość czasu, jego głównym zadaniem będzie jej odnalezienie. Z czasem jednak, misja stanie się dużo bardziej ambitna i przerodzi się w... ratowanie świata przed totalną zagładą od groźnego wirusa (zaskakujące, nieprawdaż?). Ogólnie, scenariusz nie jest najgorszy i może zainteresować, ale chyba zabrakło w tym wszystkim większej ilości zwrotów akcji, mogących nas czymś zaskoczyć. Ciut brakuje także polotu i oryginalności.
O czym też warto przy okazji napisać, „piątka” znacznie różni się klimatem od swoich poprzedników. W zasadzie, nie jest to gra szczególnie straszna - jak to miało miejsce niegdyś - i chociaż nadal obserwujemy ogrom różnych okropieństw, serce nie zaczyna szybciej walić ze strachu. Cóż, nie wiem, czy to celowy zabieg, czy po prostu Capcom’owi nie udało się zrobić ze swojego nowego dziecka większego „dreszczowca”...
Dziewiczy kontakt z ‘gameplayem’ wzbudził we mnie zdecydowanie mieszane uczucia. Już na pierwszy rzut oka widać, że nowy Resident Evil odchodzi od widoku z rzutu izometrycznego i przemienia się w dość typową grę z gatunku TPP. I chociaż autorzy zarzekają się, że ich nowe dzieło to dalej survival horror utrzymany w konwencji poprzednich części, zupełnie nie ma co dawać temu wiary. Najnowszy „Resident” nie ma już praktycznie nic wspólnego z grą przygodową, nie ma tu prawie żadnych łamigłówek i puzzli (jeśli się pojawią, to są dobre dla pięciolatków), a jest za to ogrom strzelania i walki. I tu właśnie wychodzi na jaw, że Capcom troszeczkę zagubił się w swoich założeniach i chcąc zachować pozory starego stylu gry, skopiował jednocześnie archaiczne rozwiązania, które tutaj sprawdzają się średnio. Co pierwsze uderza w oczy, to niezbyt dobrze usytuowana kamera za plecami głównego bohatera, przez co mamy bardzo zawężone pole widzenia i obejmujemy wzrokiem w zasadzie niewielki obszar. Niestety, nie ma co liczyć na możliwość oddalenia obrazu, czy też na polepszenie jego jakości poprzez zmianę rozdzielczości. Bywa to naprawdę frustrujące, szczególnie podczas walki z dużą ilością przeciwników, dodatkowo otaczających nas z każdej ze stron... Ale cóż, dało się do tego przyzwyczaić i spędzając kolejne parę minut przy grze, można było docenić bardzo proste i intuicyjne sterowanie. W zasadzie większość akcji, takich jak podnoszenie przedmiotów, uruchamianie czegoś itp., itd. wykonujemy jednym przyciskiem na klawiaturze. Inne służą nam do poruszania się, biegania, wydawania prostych rozkazów naszej towarzyszce, czy też celowania i strzału.
Przy pierwszym starciu ze zmutowanymi mieszkańcami wioski od razu wychodzi na jaw kolejna niedogodność. Nie mam bladego, ani nawet różowego pojęcia czemu to miało służyć, ale główny bohater nie może... strzelać jednocześnie się poruszając. Korzystać z broni możemy jedynie w bezruchu, co w przypadku Resident Evil 5 jest totalną pomyłką i nieporozumieniem! Może i owszem, gdyby nasi oponenci wlekli zwłokami wolno i nie byłoby ich zbyt wielu, to dałoby się to jakoś przeżyć, a oldschoolowy styl zostałby w fajny sposób zachowany. Jest jednak zupełnie inaczej – czasem atakuje nas dosłownie kilkunastu zombie jednocześnie, zostajemy przez nich osaczeni i chociaż najmniejsza imitacja większej mobilności naszego bohatera byłaby wręcz nieopisanym udogodnieniem!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler