Wolfenstein to nie tylko gra komputerowa, lecz także kawał historii wirtualnej rozrywki. Tytuł uważany jest przez wielu za klasyka wśród klasyków i trzeba przyznać, że sporo w tym prawdy. Wszak pierwsze wydanie Wolfenstein wprowadziło do świata gier zupełnie nowy, wciągający gatunek – strzelanki z widokiem z perspektywy pierwszej osoby. John Carmack i jego studio id Software pokazali światu, że warto eksperymentować, wszak tylko dzięki temu idziemy do przodu.
Od premiery pierwowzoru minęło ponad 17 lat, a całkiem niedawno na półkach sklepowych po raz kolejny zadebiutował Wolfenstein. Nie mamy jednak do czynienia z remakiem wiekowego klasyka, lecz zupełnie nową produkcją, opartą na świeżej technologii i wzbogaconą szeregiem zaawansowanych rozwiązań. Co ciekawe, w grze wciąż czuć ten sam, unikatowy klimat retro. Pomimo tego, że studio Raven Software dodało garść innowacji, nadal mamy do czynienia przede wszystkim ze strzelanką. Strzelanką, w której nie musimy się przejmować rozwiązywaniem zagadek logicznych, czy aspektami RPG. Najważniejsza jest broń, pełny magazynek i setki nazistów wręcz proszących się o przysłowiową kulkę w łeb. Tym zawsze był Wolfenstein – tym nadal jest!
Dodaj komentarz do materiału
Głównym bohaterem jest niesamowicie zaradny, powiedziałbym niezniszczalny agent sił alianckich, B.J. Blazkowicz. Facet przeszedł bardzo dużo, widział rzeczy jakie się nawet filozofom nie śniły, a wszystko wskazuje na to, że jeszcze mnóstwo przed nim. Niemiecka Rzesza znalazła bowiem kolejny sposób na podbicie znanego nam świata. Tym razem eksperymentują z czymś, co nazwali energią Czarnego Słońca. Nasz protegowany próbuje im w procederze przeszkodzić i w taki oto sposób, w jego ręce trafia tajemniczy artefakt – medalion, który wspomnianą powyżej energie jest w stanie spożytkować, by osiągnąć wiele zabójczych rezultatów.
Centrum nazistowskiego spisku przeciwko ludzkości jest w małym mieście Isenstadt w samym środku Rzeszy. Tam właśnie wyrusza B.J. i wraz z tamtejszym ruchem oporu postanawia przeszkodzić Nazistom. Zadanie do łatwych nie należy, z pomocą starożytnego medalionu będziemy jednak znacznie lepiej przygotowani na ewentualne komplikacje. Takowych natomiast będzie bardzo dużo, nie tylko w trakcie samych misji, lecz również po drodze do nich. Wolfenstein zmienia bowiem nieco koncept typowej strzelanki, w której zadania następują po sobie niczym koraliki różańca. Isenstadt jest swego rodzaju strefą wypadową, w której szukamy zleceń, nabywamy broń i dopiero gdy jesteśmy gotowi ruszamy do boju.
Niestety mieścina jest dość skromnych rozmiarów, a to natomiast sprawia, że w kółko błądzimy tymi samymi uliczkami. Zleceniodawcy umiejscowieni są w kilku punktach mapy. Najpierw biegniemy do jednego z nich, ten wysyła nas do drugiego, po dotarciu na miejsce dowiadujemy się, że obok pierwszej bazy jest jakaś nazistowska kryjówka, a zatem ponownie musimy powlec nogami przez znaną okolicę. Proceder ten powtarza się dość często, a przez to zdecydowanie lepiej jest realizować same zadania niż poruszać się w mieście. Osobiście uważam, że deweloper winien lokację wyjściową znacznie bardziej rozbudować i zaoferować większe zróżnicowanie. Wówczas ów swoboda faktycznie byłaby odczuwalna, a przyjemność ze spacerów większa. Tym bardziej, że nawet w Isenstadt natrafiamy na oddziały niemieckie, z którymi w taki lub inny sposób musimy się uporać. W niektórych sytuacjach da się uniknąć walki, w większości przypadków lepiej jednak nie kombinować i po prostu zatłuc adwersarzy.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler