Kiedy dwa lata temu sięgałem po piątą cześć wirtualnych przygód Harry’ego Potter’a miałem nadzieję, że w końcu gry spod tej marki będą mogły być kojarzone z dziełami ambitnymi i dobrymi. „Zakon Feniksa” wzbił się na nowy poziom jakości przygód młodego czarodzieja, był rozbudowany, pełny swobody, ciekawych zagadek i posiadał w miarę fajnie przedstawioną narrację. Jednak za to, co programiści z EA zrobili z najnowszą częścią Harryego, powinni za karę pompować liście na drzewach, prostować banany i czyścić kopalnie węgla kamiennego! Książę Półkrwi jest chyba najgorszą z dotychczasowych adaptacji, a przecież cały cykl nigdy nie był jakoś szczególnie ponadprzeciętny. Teraz, czuję się po prostu zażenowany tym, w co przyszło mi grać…
Komentuj Materiał Video
Ledwo zacząłem odpalać produkcję, a już zostałem przerażony poziomem narracji. Wątki fabularne zostają rozdzielane krótkimi filmikami, przedstawiającymi jakieś strzępy istotnych informacji o scenariuszu. Wszystko to nie ma jednak najmniejszego ładu, składu i zdaje się być całkowicie wyrwane z kontekstu. O czym też szybko miałem się przekonać, gra składa się z całej masy przydługawych dialogów między bohaterami i co gorsza, nie są to rozmowy zbyt treściwe, a zwyczajnym popychaniem idiotycznych, nikomu do szczęścia niepotrzebnych – pierdół. Dodatkowo, są to gadki których nijak i za cholerę nie ominiemy! EA nie wpadło na pomysł, by wciśnięciem jakiegoś magicznego klawisza można było zrezygnować z wysłuchiwania tych głupot. Jesteśmy więc na nie skazani i będziecie za pewne przez nie przeklinać, co wydaje się jednak być usprawiedliwione. Wyraźnie widać, że służą jedynie sztucznemu wydłużeniu, jak się miało okazać, bardzo i tak krótkiej rozgrywki. Księcia Półkrwi bez problemów ukończymy w 4 – 5 godzin, wliczając w to przerwy na WC, na herbatę i czas potrzebny na złagodzenie rozdrażnionych nerwów.
Charakter zabawy jest podobny do tego znanego z części piątej. Położono pewien nacisk na możliwość dowolnego przemierzania Hogwartu, ale w praktyce – jakoś zupełnie tego nie widać. Dlaczego? Nie ma to po prostu „za grosz” sensu. Jedyne co możemy robić poza przechodzeniem wątku głównego, to kolekcjonować godła Hogwartu, które niby dadzą nam jakieś profity, np. podczas pojedynków. Tak naprawdę są nam jednak potrzebne jak dziura w spadochronie. Łażenie po szkole czarodziejów ogranicza się więc do biegania za Prawie Bezgłowym Nickiem, który zawsze, na nasze życzenie, zaprowadzi nas do miejsca, które pociągnie fabułę dalej. Zupełnie zabrakło więc jakiś zagadek, dodatkowych przygód, elementów zręcznościowych... Podczas zwiedzania zamku możemy też użyć ledwie trzech zaklęć, które i tak zdają się być zaimplementowane trochę na siłę i niemalże w ogóle nie są one potrzebne do ukończenia gry. Przydają się jedynie przy zbieraniu wspomnianych już herbów. Zmianom uległy jeszcze zdolności motoryczne głównego bohatera. Pamiętamy, że kiedyś potrafił skakać, wspinać się itd. Niestety – wakacje zdecydowanie mu się nie przysłużyły, bo teraz jedynie biega i otwiera zamknięte drzwi. Ba! Nie ma nawet mowy o przeskoczeniu czy wejściu na jakieś drobne przeszkody, typu ławka. Nie mam pojęcia z jakich pobudek twórcy rozwiązali to w taki sposób, ale efekt jest tragiczny!
Książę Półkrwi to nie tylko zwiedzanie Hogwartu. Autorzy w swojej szczodrości dodali trzy mini-gierki, które tak naprawdę składają się na znaczną część gry. Pierwsza z nich, to pojedynki z innymi czarodziejami. Wygląda to tak, że dwóch magów staje naprzeciwko siebie i miota w swoją stronę kolejne serie zaklęć, w celu unieruchomienia oponenta. Czarów do walki mamy kilka: jeden np. zwyczajnie odbierze przeciwnikowi trochę życia, inny powali go na ziemie, jeszcze inny zawiesi go „do góry nogami” nad ziemią, a jeszcze kolejny obroni nas przed magią oponenta. Jak widać, nie ma tego zbyt wiele (bo ledwie pięć), ale na dobrą sprawę – niczego innego, co miałoby większy sens raczej nie dałoby się tu zaimplementować. Ich wywoływanie z kolei wygląda w zasadzie tak samo jak w części poprzedniej: magię przyzywamy albo poprzez kliknięcie odpowiedniego przycisku myszy, albo poprzez jakieś ruchy gryzoniem. Żadnej filozofii tutaj nie ma. Powinniście wiedzieć, że pojedynki to chyba najmocniejsza strony gry, choć wcale nie jest to zbyt wielki komplement! Już po kilku z łatwością wygranych walkach zaczynamy się przy nich nudzić, a starcia z potężniejszymi przeciwnikami, ani nie są szczególnie trudniejsze, ani wyjątkowo widowiskowe. Brrr, aż strach więc pomyśleć, jakie będą kolejne mini-gierki, prawda… ?
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler