Lubię gry z gatunku metroidvania. Głównie ze względu na to, że oferują naprawdę dużą swobodę, jeśli chodzi o eksplorację świata, a w trakcie zabawy bezustannie odczuwamy progresję. Główny bohater zdobywa nowe umiejętności i wyposażenie, wkraczać może do wcześniej niedostępnych obszarów oraz coraz skuteczniej pokonuje napotkanych przeciwników. Kong: Survivor Instinct to gra także aspirująca do miana metroidvanii, choć niestety na aspiracjach się skończyło. Nie jest tragicznie, ale nie jest też tak dobrze, jakbym sobie tego życzył.
Akcja Kong: Survivor Instinct toczy się po wydarzeniach z wydanego w 2021 roku filmu pt. Godzilla vs. Kong. Głównym bohaterem tego sidescrollera jest niejaki David Martin, samotny ojciec, który pośród zgliszczy zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych próbuje odnaleźć zaginioną córkę. Na swojej drodze natrafia na innych ocalałych, często musi walczyć z napotkanymi przeciwnikami, a ponadto regularnie stara się przetrwać ataki tytułowego Konga. By dotrzeć do końca opowieści, trzeba poświęcić mniej więcej 6 godzin. Historia jest banalna. Potraktowano ją całkowicie po macoszemu i nie da się jej określić mianem angażującej. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że finał nadchodzi względnie szybko, więc w sumie nie zdążyłem się przesadnie wynudzić.
Podczas zabawy bohatera recenzowanej gry obserwujemy z boku, a naszym celem jest przede wszystkim brnięcie przed siebie i przedzieranie się przez kolejne fragmenty map (jest też lekki backtracking, ale na szczęście na prawdę lekki). Wszystkie lokacje, począwszy od obrzeży, przez centrum, na tajemniczych podziemnych ośrodkach badawczych skończywszy, wykonano bardzo dobrze – przynajmniej jeśli chodzi o projekt oraz ogólne walory wizualne. Każda miejscówka pełna jest detali i bardzo ładnie prezentują się tła. Nieco gorzej wypada natomiast sama eksploracja, albowiem ogranicza się do biegania korytarzami, przebijania się przez osłabione ściany, korzystania z linki z hakiem, podstawiania skrzynek, strzelania do skrzynek z bezpiecznikami oraz naprawiania generatorów. Nie ma tu w sumie żadnych nad wyraz ciekawych rozwiązań. Nigdy też nie utknąłem, rozmyślając nad tym, co zrobić dalej. Ogólnie progresja jest bardzo schematyczna, a początkowo zaskakujące ataki Konga (i jego kumpli po fachu) z czasem robią się nieco irytujące. Wkurzają też sypiące się na każdym kroku tynki oraz zapadające się regularnie podłogi. Od czasu do czasu pojawiają się bardziej interesujące sekcje, ale jest ich mało i występują rzadko.
Skromne zróżnicowanie eksploracji rozlało się niestety również na walkę. Widać, że deweloperzy mieli tu garść fajnych pomysłów, ponieważ David ma do dyspozycji kilka różnych sposobów eliminowania przeciwników. Ze względu na to, że amunicji do pistoletu wiecznie mu brakuje (a z niczego innego nie skorzysta, mimo że wrogowie mają np. strzelby), zdecydowanie częściej korzystać musimy z walki wręcz, a gdy do niej dochodzi damy radę stosować bloki, parrować ciosy rywali, robić kontrataki oraz wykorzystywać przeciwników, jako żywe tarcze. Da się nawet wyprowadzać finishery, gdy uda nam się oponenta postrzelić, np. w nogę. Ogólny flow i dynamika starć pozostawiają jednak wiele do życzenia. Są mało porywające, a czasem robią się po prostu nudne. Szczególnie że twórcy nie popisali się, jeśli chodzi o projekty oponentów (jest tylko kilka i nie ma kompletnie żadnych bossów). W miarę upływu czasu jest ich na ekranie po prostu coraz więcej, a David może lekko podrasować pistolet, rozszerzając m.in. magazynek, by nieco sprawniej sobie z nimi radzić.
Mimo że w Kong: Survivor Instinct nie ma typowych pojedynków z bossami, co jakiś czas musimy uciekać przed Kongiem albo jakimś innym tytanem. Sekcje te są fajnie zaprojektowane i bardzo efektowne wizualnie, ale przy okazji bardzo losowe. Przejście przez nie wymaga często grania metodą prób i błędów, bo nie znając przebiegu danej sceny, nie bardzo wiemy kiedy biec, kiedy czekać itd. Checkpointy sprawiają, że sekwencje z tytanami nie są przesadnie frustrujące, ale mimo wszystko kilkakrotnie miałem ochotę odłożyć pada.
Pod względem oprawy audio-wizualnej, recenzowany Kong: Survivor Instinct jest całkiem udaną grą. Na pewno nie jest to majstersztyk, ale też nigdy nie krzywiłem się obserwując wydarzenia na ekranie. Sporo jest detali, bardzo ładnie odwzorowano wirtualny świat, na plus wypadają też płynne i porządnie przygotowane animacje, także potworów. Muzyka i efekty specjalne uzupełniają grafikę i dają nam finalnie nieźle wyglądającą i brzmiącą grę. Nierówno jest natomiast w przypadku voiceoveru. W pewnym momencie zaczęły mnie dręczyć powtarzane do bólu "żarty" Davida. Finalnie niezła oprawa nie jest w stanie jednak zmienić rozgrywki.
Ze względu na gameplay, Kong: Survivor Instinct to przeciętny sidescroller. Nie mówię, że nie warto w niego zagrać, bo nie było wcale tak, że zupełnie się tu nie bawiłem. Dzieło studia 7Levels ma swoje momenty, ale sądzę, że jest odrobinę zbyt drogie, jak na to, co ostatecznie oferuje. Jeśli jesteście fanami Monsterverse, możecie spróbować. Jeśli liczycie na porządną grę akcji, poszukajcie gdzieś indziej, albo poczekajcie na przecenę. Myślę, że za mniej więcej 50 złotych można kupić. Przymkniecie wtedy oko na miałką fabułę oraz prosty gameplay.
Dobra |
Grafika: Graficznie jest całkiem nieźle, a czasem nawet bardzo dobrze. |
Przeciętny |
Dźwięk: Efekty proste, muzyka OK, voiceover czasem działa, a czasem irytuje. |
Przeciętna |
Grywalność: Zbyt często robimy w kółko to samo. Nie czuć progresji bohatera. |
Przeciętne |
Pomysł i założenia: Założenia były ciekawe, ale totalnie ich nie wykorzystano. |
Dobra |
Interakcja i fizyka: Niektóre sekwencje demolki wyglądają fajnie. Szkoda, że fizyki nie wykorzystano w zagadkach. |
Słowo na koniec: Jakby twórcy przygotowali większe zróżnicowanie rozgrywki, to pokusiłbym się o wyższą notę. Kong: Survivor Instinct to jednak przeciętna i mocno schematyczna produkcja. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler