Rynek gier hack’n’slash nie jest przesadnie przepełniony, a na horyzoncie nie widać za bardzo tytułu, który mógłby zagrozić pozycji świetnego Path of Exile. Podczas gdy najnowsze Diablo zmierza na telefony, kolejne studia próbują zwojować coś w temacie. Do wyścigu dołączył właśnie zespół EKO Software, kojarzony głównie z serii How to Survive. Skąd więc u nich zajawka na przygotowanie produkcji z gatunku tłucz i siecz?
Tego nie jestem wam w stanie powiedzieć i w sumie – nie jest to najważniejsze. W każdym razie Francuzi podjęli się tematu i dziś możemy obserwować efekty ich zmagań.
Warhammer: Chaosbane to produkcja osadzona w tytułowym uniwersum, i podobno twórcy całkiem często puszczają oczko do jego fanów. Celowo piszę podobno, bo fanem Warhammera nie jestem, więc tych smaczków nie wyłapałem. Z punktu widzenia osoby, której ten świat jest obojętny, ciężko o jakiekolwiek zachwyty. Ot trafiamy sobie do kolejnego świata dark fantasy, który niczym szczególnym się nie wyróżnia. Zarys fabularny także nie zrzuca z kolan, to kolejna tania historyjka o ratowaniu świata, poprzedzona nieporywającymi filmikami wstępnymi.
Im dalej w las, tym w sumie nie jest lepiej. Jakoś ciężko było mi utożsamić się z wykreowanym przez twórców światem, a kolejni napotkani bohaterowie nie byli na tyle charyzmatyczni, by zapaść w pamięć. O ile nawet dziś wymieniłbym z imienia niemal każdego NPC z Diablo II, tak tutaj z miejsca puściłem ich w niepamięć.
Rozgrywka trwa około 7-9 godzin i jest podzielona na 4 akty. W ich trakcie przemierzamy kolejne lokacje i wyżynamy napływające zewsząd fale wrogów. Pierwsze 2-3 godziny zabawy są całkiem satysfakcjonujące, ale im dłużej siekamy, tym więcej widzimy niedoróbek i kiepskich rozwiązań. Na jaw wychodzi brak doświadczenia ekipy EKO w temacie hack’n’slash.
Przede wszystkim gra nie potrafi odpowiednio nagrodzić gracza. Zdobywane przedmioty są nieciekawe, zarówno z wyglądu, jak i oferowanych bonusów. Kolejne miecze, zbroje, itp. różnią się od siebie głównie procentowymi statystykami, do tego nie są tak efektownie opisane jak chociażby w Diablo III. Brak satysfakcji ze zdobywanego lootu praktycznie przekreśla na starcie chęć dłuższego obcowania z grą. Dodajmy do tego fakt, że wydawca udostępnił kilka wersji gry – w droższych Deluxe Edition oraz Magnus Edition zyskujemy bonus do złota i większą szansę na znalezienie lepszych przedmiotów. Czyli tak naprawdę kupując Chaosbane w najtańszej, standardowej wersji, musimy liczyć się z powolniejszym rozwojem i zapychaniem plecaka bezwartościowymi rupieciami.
Sama rozgrywka niczym szczególnym nie zaskakuje. Ot przyjmujemy i wypełniamy kolejne zlecane nam misje, polegające w większości na przebijaniu się przez następne lokacje i wyrzynaniu setek naskakujących na naszego protagonistę oponentów. Plansze wizualnie dają radę, ale ciężko by zapadały w pamięć. Początkowe akty to głównie eksploracja rozmaitych lochów oraz zniszczonego miasta, nieco dalej odwiedzamy też las czy etapy świątynne. Widoczki są niekiedy całkiem zacne, a otoczenie bogate w szczegóły, ale gra przechodzi się tak szybko, że nie mamy czasu na ich podziwianie. Brakuje mi tu chociażby możliwości zatrzymania się i poznania historii danej miejscówki – człowiek do dziś pamięta wizytę w Zapomnianej Wieży u Hrabiny z Diablo II.
W przypadku Warhammer: Chaosbane jedyne co zapadło mi w pamięć, to to, że twórcy poszli na łatwiznę i większość plansz zbudowana jest w podobnym, korytarzowym układzie – co bynajmniej nie urozmaica zabawy.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler