Spora w tym zasługa świetnie zrealizowanych miejscówek, pełnych zakamarków, osłon i innych różnorodności. Mamy tereny otwarte, z których najbardziej przypadła mi do gustu lokacja Aerodrom, na której walczymy pośród ruin i zgliszczy zbombardowanego lotniska na północnoafrykańskiej pustyni. Nieźle wypada także Yellow Fields, gdzie bijemy się o punkty kontrolne w otoczeniu francuskiego prowincjonalnego miasteczka. Można się tu ukryć wśród zabudowań, albo rozłożyć z karabinem snajperskim wśród żółtego pola pszenicy. Są też mapy bardziej miejskie, skupiające się głównie na starciach piechoty - pokazywany już wcześniej Rotterdam czy niesamowicie klimatyczna Dewastacja, gdzie oglądamy holenderskie miasto w zrujnowanej po bombardowaniu wersji, z ruinami ogromnej katedry pośrodku mapy - tam z reguły toczą się najbardziej zacięte i krwawe starcia.
Skoro już przy zgliszczach jesteśmy, to nie sposób nie wspomnieć o systemie destrukcji, który od dawna jest wizytówką cyklu od DICE. W Battlefield V możemy rozwalić naprawdę wiele - rozsypująca się po trafieniu z czołgowego działa wieża wiejskiego kościoła, zapadające się pod ziemię całe budynki, czy nawet takie elementy jak wybijane okna i rozsypujące się na drobne drzazgi ich framugi, to wszystko wygląda świetnie i sprawia wrażenie, jakbyśmy faktycznie znajdowali się pośrodku ogromnej wojennej zawieruchy. Jasne, nie da się tutaj rozwalić wszystkiego, sporo elementów pozostaje niezniszczalnych, ale i tak szwedzkie studio zrobiło kolejny, wyraźny krok do przodu w kwestii destrukcji otoczenia.
Co ciekawe, w grze możemy nie tylko niszczyć, ale też budować. Zdecydowano się bowiem udostępnić nam funkcję tworzenia małych fortyfikacji, jak ściana z worków z piasku czy zapora przeciwczołgowa. Da się także rozpiąć drut kolczasty, utrudniający oponentom szturm. Można to robić jednak wyłącznie w wyznaczonych miejscach na mapie, co jest sporym ograniczeniem, ale z drugiej strony, twórcy najwyraźniej przeprowadzili garść testów i są to z reguły newralgiczne miejscówki, gdzie najczęściej toczą się starcia większych grup graczy. I zagrodzenie szturmującemu wrogowi przejścia drutem kolczastym czy uniemożliwienie przejazdu czołgowi faktycznie potrafi odwrócić losy bitwy.
Battlefield V stawia mocniej na współpracę. Kolejną nowością w cyklu jest możliwość reanimowania sojuszników, nawet jeśli nie gramy medykiem. Dostępne jest to w ramach 4-osobowych pododdziałów (czyli tych "zielonych"), w których każdy może przywrócić do życia swojego kompana. Nie oznacza to, że profesja medyka nie przydaje się na polu walki, bo jeśli np. podejmujemy reanimacji żołnierzem wsparcia, to proces trwa wyraźnie dłużej, niż w przypadku "lekarza". Poza tym, medyk może reanimować także pozostałych graczy, nie wchodzących w skład naszego pododdziału. Takie rozwiązanie sprawia jednak, że gracze faktycznie chętniej współpracują i częściej widzi się działające ze sobą i wzajemnie wspierające się czteroosobowe grupki. Na końcu spotkania, o ile nasz podzespół okazał się najlepszy, zostajemy zresztą wyróżnieni na tle innych graczy - podobnie jak miało to miejsce m.in. w Battlefroncie II.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler