Pixel Privateers (PC)

ObserwujMam (0)Gram (0)Ukończone (0)Kupię (0)

Pixel Privateers (PC) - recenzja gry


@ 05.03.2017, 16:15
Kacper "Itchytude" Kutelski
I AM ERROR.

Po rzuceniu okiem na miedzyplanetarne przygody ziemniaczanych bulw w Holy Potatoes, We're in Space?! nadeszła pora na skonsumowanie nie mniej kosmicznego, niedzielnego indyka w postaci Pixel Privateers od studia Quadro Delta.

Ahoj, kosmiczni majtkowie! Część z Was pamięta być może wydane w 2014 roku Pixel Piracy, które (jak na prawdziwego pirata przystało) szybko pokryło się złą sławą - problemy wewnętrzne pogrążyły tę obiecującą produkcję w ogromnej liczbie bugów i niedokończonych pomysłów, przez co poszła ona na dno nim została dokończona przez twórców. Deweloperzy z Quadro Delta wzięli sobie jednak krytykę do serca i rozpoczęli pracę nad łudząco podobną, ale nieco ambitniejszą produkcją - Pixel Privateers, rozwijając leżący u podstaw system walki i przenosząc przy okazji akcję w najgłębsze zakamarki kosmosu. Przyjrzyjmy się więc z bliska jak w akcji sprawdziło się międzygalaktyczne, Pixelowe Korsarstwo.

Podobnie jak we wspomnianej poprzedniczce, Pixel Privateers to dwuwymiarowy, drużynowy RPG, stojący w rozkroku między nieskrępowaną akcją, a mechaniką charakterystyczną dla gier taktycznych. System przeszedł względem poprzedniczki ogromną ewolucję, nie tylko dzieląc bohaterów na pięć zróżnicowanych klas, ale również zmuszając nas do wyłonienia ośmioosobowego, możliwie dobrze zbalansowanego składu, mającego wziąć udział w aktualnie rozgrywanym zadaniu. Samo zwiedzanie powierzchni planet jest ściśle powiązane z walką - wymiana ognia jest nieodzownym elementem każdego lądowania, będąc co najwyżej sporadycznie przeplatana losowymi i oskryptowanymi wydarzeniami, zaserwowanymi nierzadko w prześmiewczej formie. Delikatnie więc mówiąc, fabuła nie stanowi najmocniejszej strony gry, ale historia o tym, jak to nasza nieszczęsna drużyna utknęła po nieodpowiedniej stronie tunelu czasoprzestrzennego stanowi wystarczającą wymówkę do dalszego brnięcia ku nieznanemu. Zwłaszcza, że wypełnianie zadań pochodzących z kilku źródeł (m.in od wspierającej nasze działania korporacji oraz pewnej tajemniczej, obcej istoty) nie tylko pcha akcję do przodu, ale również oferuje doświadczenie i ekwipunek pozwalające rozwijać naszą wesołą gromadkę wojaków.

Każda z pięciu dostępnych w grze klas (“tankerscy” Vanguardzi, specjalizujący się w zadawniu obrażeń Marines i Scouci oraz wspierający ich Inżynierowie i Medycy) posiada przypisane do siebie umiejętności, które okazują się bardzo przydatne zwłaszcza w początkowej fazie zabawy, gdy opłaca się kalkulować każdy nasz krok na wrogich planetach (na zwiększonym poziomie trudności). W zapanowaniu nad bitewnym chaosem możemy także skorzystać się z bardzo pomocnej, aktywnej pauzy, zwanej tutaj trybem taktycznym. Po zatrzymaniu akcji możemy swobodnie wydawać polecenia wojakom i bliżej przyjrzeć się posiadanym przez nich, dość ograniczonym zdolnościom, by po odpauzowaniu akcji wcielić plan w życie i zobaczyć jak rozgrywa się dalszy ciąg starcia. System walki jest więc mocno dynamiczny i nawet przy biernej obserwacji sprawdza się (zwłaszcza początkowo) bardzo fajnie, a wesoło wyskakujące z ekranu liczby reprezentujące obrażenia znajdują oparcie w naprawdę zaskakująco złożonej mechanice starć, przewidującej obecność wszelkiego rodzaju podatności i efektów statusowych.

Wspomniana eksploracja może wydawać się na pierwszy rzut oka istotnym elementem układanki, jednak w czasie jaki spędziłem z grą szybko zeszła na dalszy plan. Oczywiście kluczem do rozwikłania zagadki jest przemierzanie wrogiej galaktyki w poszukiwaniu potężnych przeciwników, jednak zarówno historia, jak i samo skakanie po planetach stanowią tylko preludium do właściwej akcji, pełnej eksplozji i potężnych szlagów. Na szczęście po wylądowaniu na powierzchni wybranej przez nas planety sprawy nabierają rumieńców - losowo generowane plansze, mimo oczywistego braku głębi, oferują z reguły ciekawe tło do niszczenia kolejnych zastępów wrogów - zwłaszcza, że zawartość każdej z nich warunkuje m.in. panująca na planecie atmosfera. Pomaga również fakt, że w każdej chwili możemy poprosić grę o wygenerowanie nam dodatkowych (naturalnie również pseudolosowych) zadań, które pojawią się na okolicznych planetach i pozwolą zdobyć trochę dodatkowego doświadczenia i przedmiotów.

Ważną rolę w grze odgrywa również cała warstwa “managersko-ekonomiczna” naszej kosmicznej wyprawy. Przemierzając bezkres kosmosu korzystać będziemy bowiem z paliwa, materii, pieniędzy i punktów nauki, a odpowiednie dysponowanie tymi zasobami odgrywa ważną rolę, szczególnie we wczesnych fazach rozgrywki. Szkoda troszkę, że twórcy nie poszli z tematem nieco dalej, gdyż ta część rozgrywki sprowadza się w głównej mierze do nawigowania po niezbyt ergonomicznych menusach, przez co czas spędzony na pokładzie statku został ograniczony do minimum - nasz okręt kosmiczny zwiedzimy w sumie jedynie podczas bardzo mało wyszukanych, losowych inwazji, które są na tyle nudne, że twórcy udostępnili nawet odpowiedni upgrade redukujący częstotliwość ich występowania. Tym razem więc nici ze śpiewania szant podczas długiej podróży, zwłaszcza, że samo rozwijanie statku potraktowano bardzo po macoszemu.

Na szczęście ciężko narzekać na brak zajęcia w kosmicznej próżni - czas pomiędzy misjami rozgrywanymi na powierzchni planet spędzimy głównie na robieniu zakupów, pozyskiwaniu upgradów oraz, co najważniejsze, dobieraniu ekwipunku dla naszych podwładnych. Proceder ten wciąga i potrafi zająć niemalże tyle czasu, co sama walka. Nie jest to jednak gra dla osób, które liczyły na bardziej zbalansowane podejście do rozgrywki, planujących spędzić swój czas w roli międzyplanetarnego kupca - Pixel Privateers preferuje podwójną porcję rozróby podlaną nieinwazyjnym humorem i menadżerskim sosem. Rozgrywkę podzielić można zaś w sumie na dwa elementy: walkę oraz przygotowania do niej. Żeby wyjść z pojedynków obronną dłonią konieczne jest werbowanie odpowiednich bohaterów.


Screeny z Pixel Privateers (PC)
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):


Powyższy wpis nie posiada jeszcze komentarzy. Napraw to i dodaj pierwszy, na pewno masz jakąś opinię na poruszany temat, prawda?