Seria Rainbow Six zasłynęła głównie za sprawą wysokiego poziomu trudności, sporego skomplikowania oraz ciekawej tematyki. Gracz mógł się bowiem wcielić w jednego z członków oddziału antyterrorystycznego, a następnie, za sprawą niebywale skrupulatnego planowania, walczyć z żądnymi krwi terrorystami. Żadna gra wcześniej nie pozwalała tak dokładnie zarządzać grupą gliniarzy i dlatego przy kolejnych odsłonach sagi dało się spędzić naprawdę długie godziny.
Później przyszedł spadek formy oraz eksperymenty, a najnowszy rozdział opowieści w dość znacznym stopniu odchodzi od jej korzeni. Zrezygnowano bowiem całkowicie z kampanii singlowej, na rzecz potyczek wieloosobowych. Czy zabieg się powiódł? Sprawdźmy.
Jak wspomniałem powyżej, Rainbow Six: Siege, bo o nim mowa, nie oferuje żadnej formy kampanii dla jednego gracza. Kampanii w pełnym tego słowa znaczeniu, albowiem samotnie można pograć i to w dwóch trybach zabawy: Operacje i Terrorist Hunt.
Pierwszy z wymienionych modeli to swego rodzaju misje treningowe, w których możemy poznać wszystkie elementy produkcji, w tym najistotniejszy z nich – operatorów, czyli klasy postaci. Mimo że starcia wieloosobowe są podstawą rozgrywki, Operacje są także bardzo ważne. Głównie z tego powodu, że pozwalają się obeznać z mechaniką rozgrywki, sterowaniem oraz mapami. To naprawdę dobry samouczek, dzięki któremu, walcząc później przeciwko innym graczom, nie będziemy z góry skazani na porażkę. Już tutaj bowiem trzeba się przestawić, jeśli chodzi o sposób prowadzenia potyczek. Konieczne jest ostrożne poruszanie się, metodyczne przeczesywanie terenu oraz zdecydowane, nieokupione rozmyślaniami, działania. Bez tego, ani rusz, szczególnie na wyższych poziomach trudności – można bowiem takowy zdefiniować.
Drugi typ zabawy, w którym da się szarpać w pojedynkę, to starcia, gdzie walczymy z oponentami kontrolowanymi przez komputer, mając za zadanie np. rozbrojenie jakiejś bomby, obronę konkretnego miejsca lub odbicie zakładnika. Sytuację dodatkowo komplikują niekończący się przeciwnicy. Na szczęście da się tu grać zarówno samodzielnie, jak i w towarzystwie innych osób, w ramach współpracy. Wówczas jest znacznie łatwiej, a wymóg wspólnego działania przyzwyczaja wszystkich uczestników do tego, że w rozgrywce sieciowej kooperacja jest kluczowa.
Skoro o rozgrywce online mowa, wkraczając do takowej należy się przygotować na spory chaos, przynajmniej na początku. Rainbow Six: Siege kładzie ogromny nacisk na współpracę. Aby osiągnąć cokolwiek trzeba się wyposażyć w solidny zestaw słuchawek z mikrofonem i – w miarę możliwości – starać się nawiązać współpracę z jakąś zorganizowaną grupką graczy, albo namówić do zakupu znajomych. Starcia, w których każdy działa na zasadzie samotnika zawsze kończą się potężnym chaosem, a Siege nie sprawdza się w konwencji klona Call of Duty. Nie ma bowiem respawnów, nie regeneruje się też energia, a w związku z tym poszczególne rundy zaczynają się i kończą błyskawicznie. Trzeba się nauczyć zupełnie innego myślenia, bardziej taktycznego. Po zgonie możemy jedynie podpowiadać kumplom gdzie znajdują się przeciwnicy. Nasza rola ogranicza się do obserwowania.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler