Czymś, co zdecydowanie wyróżnia cykl Just Cause na tle innych sandboxów, jest bez wątpienia mobilność Rico Rodrigueza. W trójce poruszanie się postacią wskoczyło na jeszcze wyższy level, nieosiągalny dla konkurencyjnych produkcji. Bohater, standardowo, korzysta ze swojej słynnej linki i spadochronu, ale najlepiej wypada nowy sprzęt – wingsuit. Kombinezon do szybowania, pozwalający na przelecenie w powietrzu nawet kilku kilometrów, jest rewelacyjny. Nie dość, że pozwala łatwo przebywać ogromne dystanse, to fruwanie przy jego użyciu przynosi masę frajdy. Powolny Batman ze swoim napchanym gadżetami płaszczem może się schować.
Trzy sprzęciory są zresztą ze sobą mocno powiązane. Wyobraźcie sobie, że skaczecie z ogromnego wzgórza, by błyskawicznie, przy pomocy wingsuita, dolecieć do znajdującej się poniżej, ledwo widocznej ze szczytu, wojskowej bazy. Tuż przed lądowaniem otwieracie spadochron, by osiąść na kilkunastometrowej wieży strażniczej, ponad głową nic nie spodziewającego się gwardzisty. Z czubka tejże konstrukcji używacie linki i przyłączacie, pełne benzyny, wybuchowe beczki do ogromnego zbiornika z paliwem. Następnie puszczacie spust, baryłki pośpiesznie fruną w stronę cysterny i następuje potężny wybuch! To tylko jeden z tysięcy scenariuszy, na jakie pozwala Just Cause 3.
Gra oferuje szeroki wachlarz możliwości i to największa jej zaleta. Ogranicza nas w zasadzie jedynie wyobraźnia. Z minuty na minutę odkrywa się nowe opcje i wpada na kolejne pomysły, przez co naprawdę ciężko tu o nudę, mimo powtarzalnego procesu wyswobadzania wyspy spod władzy Di Ravello. Gdy chwilowo znudzi nam się sianie spustoszenia, możemy zaś wziąć udział w gęsto dostępnych wyzwaniach pobocznych. A to trzeba przelecieć przy użyciu wingsuita przez określony tor, a to wsiąść za stery jakiejś maszyny, a to przejechać możliwie szybko dany dystans w samochodzie-pułapce. Warto wykonywać te zadania, bowiem nagrodami są ciekawe bonusy, np. unikatowy i przydatny pojazd lub jakieś ulepszenie dla protagonisty.
Oprócz gadżetów, jakimi domyślnie dysponuje Rico, studio Avalanche oddało do naszej dyspozycji całą masę broni i pojazdów. Pośmigamy zarówno samochodami, motorami, jak i amfibią. Wskoczymy za stery helikoptera, wojskowego myśliwca lub szerokiej gamy łodzi. Nie wszystkie wozy prowadzi się świetnie (np. samochody czy helikoptery), ale z tych najbardziej upierdliwych nie trzeba korzystać – sam do przemierzania wyspy zdecydowanie najczęściej wykorzystywałem zestaw wingsuit-spadochron-linka, niż wehikuły. Nie sposób ponadto zliczyć dostępnej w grze broni – od standardowych pistoletów i ich automatycznych odpowiedników, po karabiny, obrzyny, rakietnice czy granaty. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by chwycić w ręce stojącego na pobliskim stanowisku miniguna i zacząć wesołą rozpierduchę. Jest w czym wybierać.
Wróćmy jeszcze na chwilę do samej wyspy. Wspominałem już, że jej topografia to w głównej mierze mniejsze i nieco większe miasteczka oraz wojskowe bazy. Mamy też kilka odrobinę rozleglejszych metropolii, choć - rzecz jasna - nie sposób przyrównać ich chociażby do Los Santos z Grand Theft Auto V. Nie są nawet w małym ułamku tak bogate w szczegóły, tudzież wielkie, jak miasto przygotowane przez Rockstar Games. Porównując do GTA, widać, że jednak budżet chłopaków z Avalanche był nieco ograniczony. Mimo że starano się, aby każde miasteczko wyglądało nieco inaczej, to jednak większość obiektów powstało za sprawą kopiuj - wklej. Nie jest to jednak poważny zarzut, albowiem, o ile w GTA miasta pełnią istotną rolę, tak w Just Cause 3, w natłoku akcji, nie zwraca się na zabudowania zbytniej uwagi. Tym bardziej że tereny naturalne, jak ogromne skaliste wzniesienia, kolorowe pola czy lazurowe wody oceanu z kolorowymi rafami, wyszły twórcom świetnie, co dodatkowo zachęca do podziwiania Medici z lotu ptaka. W eksploracji może przeszkadzać nieco brak minimapy (jest jedynie duża mapa, dostępna w menu), ale z czasem zaczynamy orientować się w terenie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler