Ależ rozgniewał mnie ten młody Skywalker. Bezdusznie szatkował mych imperialnych współbratymców; przez jego zabójstwa przegrana na froncie była coraz bliższa. Ku wiecznej chwale Imperatora Palpatine’a, postanowiłem stawić mu czoła. Chwyciłem za giwerę i ruszyłem po śnieżnych zaspach planety Hoth. Niespodziewanie szybko natrafiła się idealna okazja, wręcz podręcznikowa. Stojąc na delikatnym wzniesieniu, Luke wywijał zielonym mieczem świetlnym tuż pode mną. Zrzucenie mu bomby na głowę załatwiłoby sprawę. Jednak nie przekalkulowałem, że na moją głowę spaść może coś znacznie cięższego. Rebeliancki kamikadze zmiótł mnie z powierzchni swoim Y-Wingiem. Padłem, ale mimo wszystko zawyłem radośnie, bo nie mogłem wymarzyć sobie lepszego początku w Star Wars: Battlefront.
Nie bez kozery we wstępnie opisałem sytuację, jakiej doświadczyłem podczas pierwszych minut w grze, bo z tych późniejszych ciężko cokolwiek wydobyć. Wbrew pozorom nie dlatego, że po nieudanej ofensywie na rycerza Jedi mój komputer wyszedł przez okno z czwartego piętra. Zabawa zaczęła stawać się doskonale ujarzmiona, rozgrywka natomiast wielce uproszczona. Produkcja wszystkie swoje karty pokazała mi w ciągu zaledwie kilku pierwszych godzin, na szczęście nie oznacza to, że zabawa stała się wtórna. Stała się nieco przewidywalna... co jest zarówno zaletą, jak i wadą.
Nawet z blasterem przyłożonym do mej skroni, nie powiedziałbym nigdy, że Star Wars: Battlefront nie jest najlepiej wyglądającym tytułem obecnej generacji. Sfera audiowizualna to bez wątpienia jego największy atut. Silnik Frostbite robi robotę, nawet na moment nie pozwalając oderwać oczu od efektownych wybuchów detonatorów termicznych czy granatów. Oświetlenie i gra świateł są wręcz oszałamiające. Jesteś w lodowej jaskini... spowija Cię ciemność... nagle wypatrzony zostajesz przez wroga z naprzeciwka... pociągacie za spusty. Czerwone lasery wypełniają korytarz groty, pociski latają na lewo i prawo, iskry odbijają się od ścian, robi się jasno, a moje oczy dostają gamingowego orgazmu.
Uwierzcie mi na słowo, odpalając Battlefronta przestajemy być studentami, lekarzami, czy projektantami biustonoszy. Wchodzimy w pancerz szturmowca i w stu procentach oddajemy się rozrywce, bo takiego klimatu nie uświadczycie nigdzie indziej. Deweloperzy przenieśli battlefieldowski rozmach, a przy okazji, na każdym pojedynczym kroku, czuć, że jesteśmy częścią sagi Gwiezdnych Wojen. Ta filmowość. Nad głowami śmigają nam statki kosmiczne (uważajcie, bo czasem lubią spaść), obok przechadzają się łaziki AT-ST, a na horyzoncie widzimy Dartha Vadera. Dźwięk w żadnym stopniu nie odstępuje grafice. Nie obchodzi mnie, że brzmienie TIE Fighera powstało przez połączenie odgłosu ryczącego słonia z pogłosem samochodu, jadącego po mokrej drodze. Ważne, że rozpieszcza nasze uszy.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler