
Fabuła Black Ops III przenosi nas do roku 2065, więc wybiegamy w dość odległą przyszłość. Akcja toczy się 40 lat po wydarzeniach z Black Ops II, niejako kontynuując opowiedzianą tam historię. Odwiedzimy m.in. Azję, Europę czy Afrykę. Twórcy rzucają nas w skórę członka tytułowego (a raczej – podtytułowego) oddziału, którego wygląd nie jest z góry wyznaczony. Tuż po rozpoczęciu zabawy trafiamy bowiem do edytora, gdzie po raz pierwszy w historii cyklu wybierzemy płeć bohatera, a także jedną z kilku, niezbyt przyjemnych, facjat. Rozwiązanie to ma swoje plusy i minusy, bo z jednej strony to różnorodność, ale z drugiej, z herosem o odgórnie przygotowanej osobowości i aparycji, raczej łatwiej jest się utożsamić i ich polubić (lub nie).
W każdym razie, chwilę później rozpoczyna się dość chaotycznie zrealizowany prolog, w ramach którego nasz bohater traci kończyny. Właściwa rozgrywka zaczyna się w momencie, gdy wskakujemy w egzoszkielet, zaś mózg postaci zostaje usprawniony o superkomputer, pozwalający m.in. na komunikację z innymi biotechnologicznie zmodyfikowanymi żołnierzami bez użycia radia. Oczywiście, żeby nie było nudno, wraz z postępami w kampanii i awansem na kolejne poziomy doświadczenia, inwestujemy zdobyte żetony w coraz wymyślniejsze ulepszenia, rozwijając trzy drzewka umiejętności. Wśród nich znajdziemy m.in. możliwość hakowania maszyn, przejmowania kontroli nad wszechobecnymi robotami, korzystania ze wsparcia dronów czy czasowej niewidzialności. Liczba gadżetów jest spora, choć przy piekielnie intensywnej rozgrywce, jaką oferuje nam kampania, często zapominałem czy wręcz nie miałem czasu na zastanowienie się, który bajer w aktualnym momencie spisałby się na polu bitwy najlepiej.
Ilość wydarzeń, dziejących się jednocześnie na ekranie, w Black Ops III jest niepoliczalna. Gdzie się nie obrócimy, aktywują się kolejne skrypty, ktoś do nas strzela czy coś wybucha. Prócz scenek przerywnikowych, nie ma tu nawet chwili wytchnienia, co sprawia, że na dłuższą metę kampania okazuje się trochę męcząca. Fabularnie jest nieźle, bo gra porusza sporo ciekawych tematów, jest tu też parę zwrotów akcji, zdrad czy niejednoznacznych wydarzeń. Problemem jest sama rozgrywka, mimo obecności coraz wymyślniejszych gadżetów, do bólu przypominająca Advenced Warfare czy Black Ops II. To kolejne Call of Duty, a co za tym idzie, znów ten sam system strzelania, identyczny interfejs, analogiczne wrażenia z rozgrywki. Jasne, nie spodziewałem się niczego innego, ale schemat zdążył się już przejeść i okazyjne bieganie po ścianach czy ogrom gadżetów niewiele tu zmienia.
W czerpaniu przyjemności z rozgrywki przeszkadza też głupawa SI. Przeciwnicy potrafią stanąć niczym manekiny na strzelnicy i wesoło na klatę przyjmować lecące w ich kierunku kule, ci mądrzejsi zaś niby kitrają się za osłonami, ale z miernym efektem – gdy zachodzimy ich od tyłu, zupełnie świadomie wypinają nam tyłek, strzelając do przodu, gdzie popadnie. To znowu żadna nowość, ale czy masakrowanie kolejnych klonów, wyrastających jak grzyby po deszczu, nie zdążyło się już przejeść?
Kampania, fabularnie, jest niezła, choć momentami trochę zagmatwana, a oglądając napisy końcowe, zostajemy z wieloma pytaniami, na które twórcy nie udzielili nam odpowiedzi. Daje to pewne pole na własną interpretację, ale niektórych kwestii nie sposób samemu wykminić. Rozgrywka w tym trybie jest też zaskakująco długa – to około 11-12 godzin. Nie wydaje się to być czas wydłużony na siłę, bo tylko pierwsze 2 godziny są takie sobie. Późnej, gdy załapałem o co tu mniej więcej chodzi i zacząłem kojarzyć kolejne postaci, niemal do samego końca śledziłem z uwagą opowiadaną przez Treyarch historię. Gorszy jest sam gameplay, przesadnie intensywny, zbyt chaotyczny, za bardzo nawiązujący do poprzednich CoD-ów. Dlatego przed zagraniem trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie mamy aby dość tej formuły?
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler