Studio Cyanide nie należy do grona deweloperów, których produkcje można łykać w ciemno. Francuzi przyzwyczaili nas raczej do tego, że tworzą solidne tytuły, którym daleko do miana gier wybitnych. Styx: Master of Shadows od samego początku zapowiadał się na kolejną niezłą pozycję i nic więcej. Osobiście jednak coś czułem, że tym razem może wyjść z tego gra dużo lepsza niż zwykle, i o dziwo, chociaż raz w życiu moja zepsuta intuicja się nie pomyliła.
Historia w produkcji opowiada o tytułowym goblinie Styxie, który chce wykraść serce drzewa, będącego źródłem potężnej energii, Amber. Problem w tym, że roślina znajduje się we wnętrzu pilnie strzeżonej wieży Akenash, co już samo w sobie czyni to zadanie jednym z przedstawicieli kategorii „nie do wykonania”, a to dopiero początek, gdyż sam Styx to nie wszystko. Produkcja oferuje bowiem kilka ciekawych rozwiązań fabularnych, a tytułowy bohater… no cóż, sami się o wszystkim przekonacie podczas zabawy. Tak czy siak, w tym temacie jest naprawdę nieźle.
System skradania się jest naprawdę nieźle zrealizowany. Co ja piszę?! Jest cholernie dobrze zrealizowany! Główny bohater, z racji, że jest goblinem, jest stosunkowo niewielki i zwinny, więc może cichaczem przemykać między kolejnymi przeszkodami, korzystać z porozmieszczanych tu i ówdzie tuneli, chować się za murkami, w szafach, pudłach i wazonach. Oprócz tego umie też walczyć, ale o tym później. Wszystkie te umiejętności to tylko podstawa, ponieważ korzystając z mocy Amber otrzymujemy dostęp do trzech innych zdolności: specjalnego wzroku, pozwalającego lepiej dostrzegać przeciwników i interaktywne elementy; możliwości tworzenia swoich klonów, dzięki którym przejdziemy przez niedostępne normalnie szczeliny oraz mocy stawania się niewidzialnym.
Wszystkie powyższe umiejętności, jak wspomniałem wcześniej, rozwijamy wraz z postępami w rozgrywce. System został tak stworzony, że do samego końca gry wykupujemy kolejne wersje danej mocy, dzięki czemu rozgrywka coraz bardziej zyskuje na złożoności i się po prostu nie nudzi. Przykładowo, weźmy klona. Na początku może on tylko przeciskać się przez szczeliny w bramach i otwierać nam drzwi dźwignią, znajdującą się po drugiej stronie. Jeżeli jednak poświęcimy punkty na jego rozwój, to okaże się, że można go chować w szafach i skrzyniach, zastawiając w ten sposób pułapki (przeciwnik, który znajdzie się w pobliżu zostanie „wciągnięty” do środka), a wybuchając podczas śmierci stworzy swego rodzaju zasłonę dymną. Z kolei inwestując w niewidzialność, możemy np. nie tracić energii Amber stojąc w miejscu, lub sprawić, że klon wykorzysta tę umiejętność. Tego typu atrakcji jest dużo więcej i, co bardzo ważne, przydają się one w trakcie rozgrywki, gdyż gra z każdym kolejnym etapem staje się trudniejsza.
Nie jestem największym fanatykiem skradanek, ale zaliczyłem ich już trochę. Niemniej Styx na normalnym poziomie trudności sprawił, że spędziłem przy komputerze ponad 20 godzin. Rozgrywka wymusza po prostu powolne i uważne zwiedzanie kolejnych lokacji, rozważne korzystanie z mocy Amber, której jest jak na lekarstwo i powtarzanie kolejnych sekcji. Checkpointy są stosunkowo rzadkie, więc warto samodzielnie zapisywać co jakiś czas stan gry, by nie okazało się, że skradacie się przez 20 minut, a tu nagle klops i trzeba zaczynać od nowa. Największy wpływ na stopień trudności ma jednak sztuczna inteligencja.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler