Autentycznie nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem. Risen 3 okazuje się produkcją skrajnie wciągającą, a ja, mimo potów, wycieńczenia organizmu i drgawek głodowych, nie miałem ochoty odchodzić od komputera. Zaserwowany świat, oprócz tego, że jest duży, jest także piękny i żywy. Tropikalne wyspy dosłownie czarują wspaniałymi kaskadami i wodospadami, ślicznymi wybrzeżami i lasami. Innym razem, będziemy podziwiać imponującą, rozciągającą się pośród górzystych terenów twierdzę. Jeszcze innym niesamowicie wyglądającą wioskę tubylców, rozłożoną w gęstwinach lasu. Gdzie indziej damy się też porwać bardziej mrocznym, niemal zdewastowanym lokacjom. Czasem będzie też bardziej sielankowo, gdy niekiedy miniemy jakąś uroczą farmę z działającym nieopodal młynem wietrznym. W końcu twórcy nie żałowali nam jaskiń, podziemi czy tuneli. Jeśli oglądaliście jakieś zwiastuny, mogliście też widzieć rewelacyjne wiry na niebie na wyspie Taranis, które na żywo” wyglądają jeszcze efektowniej. Wędrowanie po świecie Władców Tytanów to absolutny miód dla oka i fantastyczne doświadczenie! Pirahna udowadnia też, że wcale nie trzeba dysponować nie wiadomo jaką technologią, aby móc imponować stroną wizualną produkcji. Risen 3 nie jest grą nowej generacji i widać to np. przy okazji średnio wykonanych modeli postaci. Siła tkwi w niesamowicie intrygującym, pomysłowym projekcie terenów, co rekompensuje wszelkie braki w technologii. Przepiękna sprawa!
Poza tym, większe lub mniejsze miasta ponownie żyją, a wszyscy zajmują się własnymi sprawami. W twierdzy Strażników krzątają się gnomy, ćwiczą kadeci, żołnierz składa raport dowódcy, inni gdzieś siedzą przy ognisku i rozmawiają. W miasteczku portowym żołnierze patrolują ulice, jakiś facet rzuca nożami do tarczy itd. Niektóre miejsca wydają się trochę zbyt puste (np. wioska tubylców), ale ogólnie Pirahna ma smykałkę do takich rzeczy. Udało się też stworzyć cały szereg fajnych, interesujących postaci, a świetne dialogi z nimi dodają grze naturalności. Każda z napotkanych osób ma swoją własną, bardzo wyczuwalną osobowość. Tak, jak miało to miejsce we wcześniejszych grach Niemców, to właśnie ich nastawienie na „jednostki” w dużej mierze wpływa na tak pozytywny odbiór gry.
Władcy Tytanów praktycznie nie znają pojęcia nudy! Gra właściwie do samego końca nie zwalnia, a ja nie czułem żadnego spadku formy tytułu aż do napisów końcowych. Pamiętamy np., że pierwszy Risen jakby nieco „wystrzelał” się ze swoich pomysłów po pierwszych dwóch rozdziałach. Tutaj niczego takiego nie ma. Z czasem gra robi się nieco bardziej liniowa (nie ma siły, aby tak nie było), ale cały czas jest gdzie się pokręcić i co zrobić. Nawet na tej finałowej wysepce wciąż możemy wykonać jakieś zadania poboczne i trochę ją pozwiedzać (jest całkiem duża i na tle wcześniejszych, bardzo nieprzyjazna). Widać, że Pirahna Bytes szlifowała dokładnie każdy etap produkcji i zadbała o to, by w całej jej rozciągłości gracz mógł cieszyć się jednakowym, wysokim poziomem przygody.
Świat, misje, grafika... czy jest coś jeszcze? Oczywiście, że tak. Ponownie bowiem bawimy się w „wytwórcę” za sprawą szerokich opcji craftingu. Dostajemy bogaty asortyment przepisów na mikstury alchemiczne (duuuużo mikstur), wiele schematów magicznej biżuterii, zaś dzięki zdolnościom kowalstwa i rusznikarstwa odpowiednio udoskonalimy posiadane bronie (nie ma opcji wytwarzania nowego rynsztunku, ale graty, które mamy na własność przekształcamy w nowe, potężniejsze żelastwo). Po prawdzie nie jest to element, który jakoś wielce wpływa na jakość rozgrywki, ale bez wątpienia dodaje jej uroku.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler