Jestem święcie przekonany, że kiedy zakochacie się w jakiejś serii gier, to za Chińską Republikę Ludową nie chcecie, by zmieniano w niej cokolwiek. Problem pojawia się wtedy, gdy nie dość, że odchodzi stare studio, to na dodatek nowe, namaszczone przez starych deweloperów, w dosyć istotnym stopniu modyfikuje Święty Graal społeczności. Sacred 3 z całą pewnością można nazwać swoistym eksperymentem. W odniesieniu – oczywiście – do obu poprzednich części.
Produkcja studia Keen to na wskroś ukonsolowiony, lekki oraz niezobowiązujący slasher, który w zdecydowanej większości jest wygodniejszy w obsłudze właśnie na padzie. Co radykalniejszym ortodoksom nie spodoba się ten zabieg, zwłaszcza, że kult „PC forever” jest na naszym poletku naprawdę silny. To właśnie w ich rękach argument, że „Sacred był spoko za czasów pierwszej oraz drugiej części, kiedy wyszedł tylko na komputerach”, będzie najczęściej wykorzystywany. I po części ich rozumiem – sam nie miałem przyjemności obcować ze wspomnianymi odsłonami, ale wystarczająco długo przyglądałem się materiałom graficznym, by stwierdzić, że cykl wykreowany pierwotnie przez Ascaron Entertainment wyewoluował w zupełnie innym kierunku.
Historia przedstawiona w dziele Keen Studios odbiega nieco od tego, co można ujrzeć w dzisiejszych grach. Jest lekka, bardzo przystępna i makabrycznie sztampowa. Przez całą, blisko 15-godzinną kampanię, odwiedzamy poszczególne stanowiska złej armii, by na samym końcu walczyć z głównym przeciwnikiem. Chwile spędzone na karczowaniu zastępów oponentów umilają komentarze wybranego Ducha Bojowego – momentami seksistowskie, okraszone czarnym humorem, ale ciągle całkiem ciekawe.
Z hordami (dosłownie) rozprawiamy de facto jednym przyciskiem. Jednak to tylko zmyślna sztuczka, która sprawdza się wyłącznie w początkowych etapach rozgrywki. Im dalej w las, tym wyższy poziom doświadczenia oraz silniejsi oponenci. W efekcie ten nieszczęsny guzik „A” na kontrolerze od Xboksa 360 jest już mniej wykorzystywany, zaś w ruch idzie kilka umiejętności specjalnych. Ale o nich za chwilę.
Opisując Sacred 3 nie mogę nie wspomnieć o poziomie trudności. Wyzwanie dla siebie znajdzie tutaj zarówno wymagający (wymagający bez specjalnego wydźwięku – nie mam na myśli wymiatacza w np. Diablo III, który spędził w nim dwa tysiące godzin) fan po części „hack”, a po części „slashy” (między znajduje się jeszcze „&”, ale jest nieco mniej zauważalne), ale również i niedzielny pracownik fabryki Wedla, który chce sobie posiekać i uratować świat przed niechybną zagładą.
Najwyższy poziom trudności to odpowiednio wymagający, wyciskający ostatnie soki z nawet najzręczniejszych palców, wariant zabawy, pozwalający i zmuszający do wielu godzin treningu oraz nauki. Z kolei z „easy” poradzą sobie dosłownie wszyscy – zaczynając od pięcioletnich adeptów wirtualnej rozrywki. Aczkolwiek nie dałbym się zwieść kolorowej oprawie graficznej, wszak jest tutaj nieco krwi oraz brutalności (to tak a propos PEGI).
W tej, niczym nieskrępowanej zabawie, tak naprawdę przeszkadzała mi jedna sprawa, a właściwie niespełniona obietnica – brak ekwipunku z prawdziwego zdarzenia. Jeszcze podczas testowania przeze mnie wersji beta dzieła Keen, deweloperzy podtrzymywali na mocy, że inwentarz się pojawi, że będą zbroje, miecze i cuda na kiju. Niestety, finalnie okazało się to kitem na kaczych nogach, przez co zagorzali fani marki poczują się urażeni. Sam gameplay nastawiony jest na typowy grind, choć w nieco zmienionej formule, niż tej znanej z np. wspomnianego Diablo III. Odniosłem wrażenie, że projektantom w pewnym momencie zabrakło pomysłów i do rozgrywki wrzucili tylko kilka rodzajów „ficzerów”, przez co niezwykle często np. kręcimy kołem, bronimy bramy, albo niszczymy Mroczne Źródła, by podtrzymać grającego przy „życiu”.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler