Dirian @ 19.12.2013, 00:03
Chwalmy Słońce!
Adam "Dirian" Weber
Pierwszy sezon The Walking Dead wciągnął mnie niesamowicie. Poczynając od debiutanckiego epizodu z wypiekami na twarzy brnąłem przez kolejne części, targany przeróżnymi emocjami, aż do finalnej, ciężkiej sceny wieńczącej całość.
Pierwszy sezon The Walking Dead wciągnął mnie niesamowicie. Poczynając od debiutanckiego epizodu z wypiekami na twarzy brnąłem przez kolejne części, targany przeróżnymi emocjami, aż do finalnej, ciężkiej sceny wieńczącej całość. Nie wszystkim w redakcji gra przypadła jednak tak mocno do gustu, o czym dyskutowaliśmy przy okazji nowego cyklu. Kopia recenzencka drugiego sezonu szczęśliwie do mnie dotarła, więc czym prędzej rzuciłem się do grania. Około 2 godziny wystarczyły na ukończenie pierwszego z udostępnionych epizodów. Ku mojemu zaskoczeniu, nieco się zawiodłem. Nim przeskoczycie dalej, uwaga na spoiler poniżej, zakładam bowiem, że ukończyliście pierwszy sezon.
W drugim sezonie cyklu zmienia się przede wszystkim główny bohater. Po śmierci Lee, protagonisty z pierwowzoru, gracz wskakuje w buty Clementine, nastoletniej dziewczyny, nad którą do tej pory sprawowaliśmy opiekę. Telltale, w swoim stylu, niemal od razu po rozpoczęciu rozgrywki uderzyło we mnie potężną dawką emocji, co świetnie rokowało dla dalszych minut spędzonych z grą. Pisząc dosłownie i w przenośni, im jednak głębiej w las, tym trudniej twórcom było wprawić mnie w osłupienie. Momentalnie odnosiłem nieprzyjemne wrażenie, iż z worka pomysłów, do jakiego regularnie zaglądano, wyciągnięto już tak wiele rozwiązań, że ekipie objawiło się jego dno.
The Walking Dead bowiem tak naprawdę niczym nie różni się od poprzednika. To nadal walka o przetrwanie w zrujnowanych realiach, wieczna ucieczka przed szwędaczami i sporadyczne uderzanie w gracza kolejnymi zwrotami akcji. Nie podobało mi się natomiast, że pierwszy epizod drugiego sezonu zaoferował tak mało tych ostatnich elementów – naliczyłem zaledwie dwie sceny, wliczając w to pierwsze kilka minut gry, które być może utkną mi w pamięci na nieco dłużej. Pozostałe kilkadziesiąt minut z All That Remains to mniej lub bardziej ciekawe elementy zręcznościowe, połączone z eksploracją terenu i, rzecz jasna wciąż niezłymi, dialogami.
Rozmowy z kolejnymi napotkanymi na drodze postaciami sprowadzają się – wzorem pierwowzoru – do budowania relacji. Zgodnie z obietnicą twórców, Clementine, pomimo bycia dzieckiem, nie jest pobłażliwie traktowana przez innych ludzi. Większość bohaterów niechętnie podchodzi do obcej im dziewczyny, co jednak ma pewne podstawy. Z czasem Klementynka na własnej skórze w bardzo brutalny i jakże życiowy sposób przekonuje się, jak bardzo zgubne potrafi być nadmierne zaufanie, w obliczu pustego żołądka i instynktu samoprzetrwania.
Człowiek uczy się jednak przez całe życie, a Telltale doskonale oddało proces dorastania i dojrzewania na przykładzie bohaterki. Zapomnijcie o bezbronnym, do bólu naiwnym dzieciaku, jakiego poznaliście kilkanaście miesięcy temu i w kółko karmiliście ciepłymi słówkami. Clementine zrozumiała wiele spraw i choć nadal nie zawsze potrafi trzeźwo oceniać sytuację, to zdaje sobie sprawę, iż w obecnym otoczeniu jedynym priorytetem jest przetrwanie, za wszelką cenę. Bohaterka nabierała doświadczenia na moich oczach, momentami wręcz zaskakując sprawnością wychodzenia z opresji. Nie odbyło się bez małych wpadek - mimo że scenarzyści co rusz starają nam się przypominać, że nie sterujemy już muskularnym mężczyzną, to moment, w którym nastolatka z łatwością odpycha z siebie dorosłego szwędacza, psuje obraz bezradności, jaki starano się wykreować.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler