Zagraniczne oceny Aliens: Colonial Marines nie pozostawiły złudzeń: długo wyczekiwane dzieło Gearbox (choć ostatnie machlojki informacyjne miałyby sugerować, jakoby owe studio miało mieć tylko niewielki wpływ na kształt gry) zawodzi niemal na każdej linii, jest do bólu przeciętne, a w kontekście oczekiwań – po prostu słabe. Oczywiście wielce napaleni gracze i miłośnicy uniwersum Obcego (w końcu czekają na to już jakieś 7 lat!) z pewnością mają nadzieję, że potok krytyki wynika trochę z rozbiegu i przesadnych oczekiwań recenzentów, a produkcja posiada swoje walory i spodoba mi się sympatykom świata zapoczątkowanego przez Ridley’a Scott’a. I cóż, nie lubię tego robić, ale muszę Was niestety zmartwić. Negatywne opinie jakie spłynęły na grę są w pełni uzasadnione, a Colonial Marines zdecydowanie nie jest tym, na co tyle wiosenek czekaliśmy.
Zacząć muszę od tego, że wbrew temu, jak bardzo „kulejące” jest Aliens: Colonial Marines, nie można jednoznacznie uznać jej za produkcję „złą” i – jak często można przeczytać – wręcz „fatalną”. To nie tak. Jak wspomniałem wyżej, grę rzeczywiście jestem skłonny uznać za produkcję słabiuśką, ale tylko w kontekście wielkich oczekiwań, które skutecznie napędzali panowie z Gearbox. Jednak Aliens: Colonial Marines samo w sobie jest tytułem po prostu obrzydliwie przeciętnym, średnim i pozbawionym większego wyrazu. A przeciętność nikogo, rzecz jasna, nie rajcuje.

Jednym z największych, szwankujących elementów gry jest jej fabuła. Wcielamy się w postać Christophera Wintera - jednego z żołnierzy oddelegowanych na statku kosmicznym USS Sulaco, lecącym w kierunku księżyca LV-426, w celu zweryfikowania wysłanego 17 tygodni wcześniej sygnału ratunkowego z tegoż księżyca. I jak to zwykle bywa, nic nie może pójść łatwo: na miejscu zaatakują nas tajemnicze, krwiożercze i ultra groźne ksenomorfy, a na domiar złego, swoje trzy grosze wtrynią wrogo nastawieni pracownicy korporacji Weyland-Yutani. Sytuacja stanie się bardzo nieciekawa, a ostatecznie celem marines będzie nie tylko rozwikłanie zagadki na temat tajemnicy skrywanej na LV-426, ale także opuszczenie jego powierzchni w jednym kawałku.

Ci co uniwersum Obcego znają, mogą od razu zauważyć powiązania fabularne z filmem Obcy: Decydujące Starcie (w reżyserii Jamesa Camerona). Nie ma wielkiej tajemnicy, że takie odniesienie było faktyczną intencją twórców. Szkoda, że tylko w teorii. W praktyce bowiem, zespolenie fabuły filmowej z Colonial Marines jest totalną farsą i nieporozumieniem, zastanawiam się też, czy scenarzysta gry w ogóle oglądał dzieło Camerona. Treść produkcji całkowicie wyklucza się z treścią filmu. Placówka, do której przybywamy, powinna być całkowicie zniszczona, pojawia się też postać jednego z głównych bohaterów Decydującego Starcia, kaprala Hicksa. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że w srebrnoekranowym oryginalne Hicks nie zostaje na LV-426, a wraz z Ripley odlatuje w kierunku Ziemi. Skąd więc wziął się na powierzchni księżyca? Nie wiadomo. Twórcy nic nie robią sobie z tego typu faktów, kreśląc fabułę kompletnie bezmyślnie i po macoszemu. Co gorsze, historia jest totalnie pretekstowa i nudna, nijak nie porywając gracza i nie skrywając żadnej tajemniczości czy zagadki.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler