Boom na tworzenie gier, gdzie motywem przewodnim jest niekontrolowana swoboda działania i własne kreowanie świata wyszedł tak naprawdę od dzieła Marcusa Perssona, znanego w sieci pod pseudonimem Notch – Minecrafta. Produkcja rozeszła się w ilości 8 milionów egzemplarzy na PC, do tego doliczyć trzeba ok. 4 miliony kopii na Xboksie 360, a przecież jest również edycja dedykowana smartphone’om. Mniej więcej rok później ukazała się Terraria – tytuł utrzymany w podobnych klimatach, lecz z kamerą umiejscowioną z boku, więc świat oglądaliśmy niczym w przygodach Mario i Luigi’ego. Zaś w listopadzie tego roku na platformie Valve pojawiło się Towns – produkt przedstawiający własną wizję budowania otoczenia z kwadratów.
O ile wymienione Minecraft czy Terraria podobały mi się i były stosunkowo przyjemne w odbiorze, o tyle niezależna gra Xaviego Canala i Bena Palgi niespecjalnie trafił w moje gusta. Najpewniej dlatego, że już samo menu główne wygląda jak wyciągnięte psu z gardła? Nie wiem nawet, czy mam prawo w ogóle mówić o menu głównym jako takim, albowiem po załadowaniu programu w lewym górnym rogu widzimy tylko pięć napisów naskrobanych niespecjalnie urodziwą czcionką. Czepialstwo na siłę? Nie sądzę, ponieważ ekran ten powinien zachęcać do wybrania jakiejkolwiek opcji, trybu zabawy, a w tym przypadku samoistnie nachodzi myśl, by jak najszybciej wyłączyć to „cudo”.
OK – wchodzimy do rozgrywki. Wybieramy sobie rodzaj mapy: do dyspozycji oddano nam pustynię, krainę skutą lodem, dżunglę, „normal map” i zręczne wymieszanie wszystkiego po trochu. Ładujemy lokację. I co? I nic – dostajemy jedenastu mieszkańców i działamy. Chciało by się rzec: hulaj dusza, piekła nie ma. Ale nie można, bo po prostu nie wiemy co, w jaki sposób i gdzie produkować.
Samouczek istnieje, to fakt. Jednak cóż po nim, jeśli ma raptem kilka aktów, a większość z nich sprowadzają się do stworzenie jakiegoś budynku. Zajmuje to – ze stoperem w ręku – 14,5 sekundy! Do tego dochodzi chyba największa wada Towns – mega toporne mechanizmy. Jak już wspomniałem, lądując w wybranym wcześniej świecie dostajemy jedenastu „citizenów”. Po obu stronach ekranu oraz na dole znajdują się wysuwane belki z dostępnymi opcjami, które dzięki Bogu, możemy zablokować, by co chwilę nie znikały, a taka jest ich domyślna rola. Na każdej z nich znajduje się szereg ikonek, poczynając od budowy mebli, przez narzędzia potrzebne w warsztatach, kończąc na wystroju wnętrz, czyli różnych kwiatkach, stołów i krzeseł. Fajnie, lecz co nam po tym, jeśli nie da się tego postawić, uprzednio nie budując podłogi pod np. piekarnię. Dodatkowo musi to być konkretny typ parkietu – bez niego nie damy rady skonstruować żadnego warsztatu. I – nie wiedzieć dlaczego – program nie zawsze chce nam ustawić mebel. Surowce do tego potrzebne zostały zgromadzone, a mimo to są jakieś kłopoty.
No dobra, kiedy już ogarniemy wszystkie funkcje i rozwikłamy tajemnice, co kryje się pod daną ikoną, śmiało rozpoczynamy ekspansję na nieznane tereny. Wymiary mapy nie są jakoś szczególnie ogromne – otrzymujemy teren o konkretnych długościach krawędzi. W zależności, jaki teren sobie wybraliśmy na samym początku, różnie będzie wyglądał nasz start zabawy. Dla przykładu: pustynia nie pozwoli na zasadzenie czegokolwiek, gdyż zupełnie jałowa ziemia nie wyda żadnego plonu. Podobnie sprawa się ma z królową zimą, acz gdy zdecydujemy się na dżunglę lub „mixed map” takiego problemu już nie mamy. Wystarczy daną połać terenu zaznaczyć i parobki same ruszą do przekopywania ziemi.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler