zvarownik @ 29.11.2012, 14:36
Kamil "zvarownik" Zwijacz
Gdy po cichu zaczynałem myśleć, że krzykacze faktycznie mają rację i branża gier powoli się wypala, na scenę wkroczyło studio Tomorrow Corporation, założone między innymi przez Kyle’a Gablera, jednego z głównych twórców znakomitego World of Goo.
Gdy po cichu zaczynałem myśleć, że krzykacze faktycznie mają rację i branża gier powoli się wypala, na scenę wkroczyło studio Tomorrow Corporation, założone między innymi przez Kyle’a Gablera, jednego z głównych twórców znakomitego World of Goo. Ekipa złożona z trzech osób pojawiła się na scenie niczym Fenix i spaliła wszystko całkowicie. Dosłownie i w przenośni, bo Little Inferno miażdży!
Wcielamy się w chłopczyka, który siedzi sobie przy kominku Little Inferno Entertainment Fireplace i pali co popadnie, bo na polu (tłumaczenie m.in. dla Warszawiaków - na dworze) z każdym dniem jest coraz zimniej. Nie wiemy co, jak i dlaczego, ale mamy za to sąsiadkę, która podsyła nam co jakiś czas listy i tłumaczy niektóre rzeczy. Mimo wszystko, jak bardzo nie byłbym zakochany w tej produkcji, to niestety fabułą ona nie powala, a zakończenie jest trochę miałkie, spodziewałem się czegoś gorętszego. Tak, czy siak, jeden zawodzący element, tytuł nadrabia setką innych, porządnie wykonanych.
Little Inferno to gra o paleniu, zawiedzeni będą jednak degustatorzy konopi i innych roślinek. Tu pali się rzeczy typu: karty kredytowe, figurki, zabawki, karty, samochodziki czy… planety. Cel jest jeden – zjarać wszystko. Niestety nie ma nic za darmo. Potrzebny sprzęt musimy najpierw zakupić w sklepie wysyłkowym (Telezakupy Mango, hellloooo?) za kasę, którą otrzymamy za spopielenie poprzednich gadżetów. Na starcie posiadamy tylko kilka monet, ale nie ma opcji, by z czasem nie dorobić się fortuny, która i tak spłonie momentalnie, no ale mniejsza z tym. Chodzi o to, że jest sobie kilka katalogów z produktami, które można powiedzieć, że robią za układy. Na dzień dobry otrzymujemy jeden, a żeby dostać kolejny, należy wykonać szereg zadań. Pierwsze i podstawowe to kupienie i spalenie każdej pozycji. Poza tym trzeba robić kombosy, które polegają na smędzeniu dwóch lub więcej rzeczy. Lista takich par jest zawsze pod ręką, gra zaznacza nam dodatkowo te, które możemy wykonać z dostępnych przedmiotów. Do przejścia kampanii nie są wymagane wszystkie, ale zawsze musimy rozwikłać przynajmniej kilka takich „zagadek”, bo nie jest tak, że twórcy napisali „spal to i to”. Są podane tylko hasełka, sugerujące co trzeba sfajczyć. Ostatnim czynnikiem są listy od sąsiadki, która czasami prosi nas o przysłanie jakiejś rzeczy (bardzo ważna sprawa, radzę zapamiętywać te przedmioty). Jeżeli uda nam się wszystko zrobić, to wyskakujemy z kasy i kupujemy kolejny katalog, gdzie trzeba zrobić to samo, i tak bodajże 7 razy.
Sterowanie jest banalne, bo operujemy tylko muszką i lewym przyciskiem. Zamawiamy, wykorzystamy kupon na szybszą dostawę, wrzucamy do pieca, palimy, kupimy dodatkowe miejsce na przesyłkę pod piecem, i tak w kółko. Brzmi głupio i nudno? Wcale tak nie jest, od tej gry jest niesamowicie ciężko się oderwać. Zarzucę slangiem strażaków: ”dupę Ci przytopiło i smędzisz przy kompie godzinami”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że Little Inferno wciąga niczym paragwajskie disco polo. Grę skończyłem na dwóch posiedzeniach i mimo, że nie jest to długi tytuł (6 godzin, nieco więcej, gdy zechcesz zrobić wszystkie kombosy), to zapewnia niesamowicie dużą ilość świetnej zabawy.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler