Wpływ na ten fakt, oprócz kombinowania z łączeniem przedmiotów, mają ich właściwości, a raczej zachowanie. Po prostu chce się zobaczyć, co się stanie gdy spalę dajmy na to Księżyc. Albo co będzie gdy pocisnę Plutonem, dorzucę do tego imprezowy autobus i słoik ze świetlikami. No a może spalę małą atomówkę razem z wąsami i kartami do gry. Kurczę te jajka mnie korcą, drewniana figurka i tekturowy Meat Boy. Ha! Dodam do tego list od sąsiadki i skrzata oplątanego dynamitem. O jejku, nie zauważyłem, że mogę upichcić tablet i nasionka słonecznika, itd., itp.. Kombinacji jest mnóstwo, a każdy kolejny ogień jest inny od poprzedniego. To się zmieni kolor płomieni, to coś wybuchnie, to zadziała grawitacja małej planety i przedmioty zaczną krążyć wokół niej, to z jakiegoś gadżetu wypełzną robale, to wyleci kasa z banku, to zacznie padać deszcz, to coś tam. No wariactwo normalnie. Powiedzenie, że ciekawość, to pierwszy stopień do piekła, pasuje tu jak ulał. To nie jest normalna gra, gdzie liczy się zręczność, celność, pompatyczna historia i plejada ciekawych postaci. Tu kluczowy jest ogień, duuuuuużo ognia.
Styl graficzny, zapewne z uwagi na Gablera, strasznie przypomina World of Goo. Jest śmiesznie, zabawnie, kreskówkowo i całkowicie niepoważnie, ale jednocześnie tajemniczo. Nie jest to żaden majstersztyk, nawet wśród indyków, ale głównego bohatera gry - ogień - dopracowano po mistrzowsku (jednak nie genialnie). Do tego przygrywa nam jeden wesoły motyw muzyczny, który nigdy się nie nudzi. 6 godzin grania i słuchania w kółko tego samego i nic, brzmi równie dobrze jak za pierwszym razem. Jest więc dobrze. Mając na uwadze fakt, że wszystko rozgrywa się w jednym miejscu i zmieniają się tylko przedmioty, to jest to chyba nie lada wyczyn, że zupełnie nie przeszkadzała mi hermetyczność świata. Końcówka zmienia trochę postać rzeczy, ale to tylko interaktywne outro, więc się nie liczy.
Mówią, że nie wolno bawić się zapałkami, bo się sika w nocy. Ja chyba też się zaraz posikam, ale ze szczęścia. Little Inferno to dla mnie prawdziwy szok. Od samego początku wiedziałem, że ten tytuł będzie świetny, ale spodziewałem się czegoś zupełnie innego - nie wiem - platformówki, przygodówki, gry logicznej, czegokolwiek. Koniec końców dostałem jakiś wygaszacz ekranu, który jest po prostu genialny! Tego nie da się normalnie opisać, w to po prostu trzeba zagrać, trzeba spalić wszystko, trzeba poczuć ten płomień. Ograłem w tym roku kilka naprawdę mocnych gier niezależnych, ale w ani jednym wypadku nie miałem tak, że siedziałem w fotelu jak zahipnotyzowany. Normalnie czuję się jak dziecko, któremu dano lizaka, chociaż bardziej pasują tu zapałki. Dzięki połączeniu z Facebookiem sfajczyłem nawet kolegów z redakcji! Dodatkowo, produkcja stanowi jakby przywitanie się ekipy Tomorrow Corporation z nami, graczami. Z pewnością to dopiero początek pełnoprawnej bajki, ale jak oni witają się w taki sposób, to aż boję się pomyśleć, co będzie dalej. Może i kampania nie wystarcza na zbyt długo, ale tak ciepło spędzonych chwil nie miałem od dawna. Gra demon jednym słowem.
Dobra |
Grafika: Prosty i ciepły piecyk. |
Dobry |
Dźwięk: Jeden, świetny motyw muzyczny plus odgłosy palonych rzeczy - sprawdza się znakomicie. |
Genialna |
Grywalność: Prostota i unikalność, to cecha prawdziwych mistrzów. |
Genialne |
Pomysł i założenia: Pomysł, by spalić wszystko w cholerę okazał się strzałem w 10! |
Genialna |
Interakcja i fizyka: Gdyby ktoś podpalił mi chatę, to spłonąłbym razem z nią, bo świat zewnętrzny nie istnieje podczas gry w Little Inferno. |
Słowo na koniec: Dawno nie było tak mocnego debiutu, zaręczam. Little Inferno jest tym, na co czekałem od dawna i nawet nie wiedziałem, że na to czekam. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler