Nadal jednak będą to cztery godziny pełne mocnych wrażeń i dużej frajdy. Farm 51 wprawdzie nie ingeruje zbytnio w model rozgrywki, ale jak się okazuje – taka ingerencja w ogóle nie była potrzebna. Painkiller cały czas broni się w swojej podstawowej formie, a drobne zmiany wprowadzone przez twórców remake’u tylko przystosowują produkcję do nowszego pokolenia graczy. Po pierwsze więc, modele odświeżonych plansz zostały praktycznie niezmienione: niektóre z nich minimalnie przemodelowano, ale ich kwintesencja pozostała nienaruszona. Ponadto, Farm 51 wybrało do odnowienia chyba dokładnie te najlepsze i najbardziej charakterystyczne poziomy, toteż bez wątpienia jest to częściowa rekompensata ich skromnej liczby. Powalczymy więc na cmentarzu, na bagnach, w fantastycznym sierocińcu, czy psychodelicznym parku rozrywki. Niemalże wszystkie areny, dzięki drobnym korektom programistów, wciąż prezentują się rewelacyjnie i mogą zrobić na graczu wyjątkowo pozytywne wrażenie.
Twórcy Hell & Damnation zaimplementowali do rozgrywki także jedną nową broń. Choć szału nie ma, ostatecznie nie było potrzeby większego rozszerzania tegoż elementu. Naszą nową pukawką jest więc tzw. łapacz dusz, cechujący się aż trzema trybami strzału. Podstawowy atak wysyła w stronę przeciwników zabójcze piły tarczowe, drugi wysysa z nich dusze, trzeci natomiast przekabaca adwersarzy na stronę Daniela i czyni ich jego sojusznikami. Pozostałe narzędzia mordu to już zestaw dobrze znany z poprzedników: kołkownica z granatnikiem, wyrzutnia rakiet z minigunem, strzelba z działem zamrażającym, karabin z miotaczem ognia - wysoce niebanalny komplet, zapewniający całą masę sposobów niesienia destrukcji.
Podstawowe zasady gry praktycznie w ogóle nie zostały zmienione, ale nie traktujcie tego jako zarzut – po co w końcu zmieniać coś, co nadal jest dobre? Motywem przewodnim Painkiller’a jest więc dynamiczne przemierzanie kolejnych etapów i bezmyślne eliminowanie masy różnorakiego plugastwa. Czysta, niczym nieskrępowana i naprawdę duża przyjemność! Ponadto kolekcjonujemy dusze zabitych przeciwników, dzięki którym na chwilę zmienimy się w bezwzględnego i zabójczo skutecznego demona. Pomocnym okaże się również wykonywanie drobnych wytycznych narzuconych przez poszczególne misje (np. zabicie określonej liczby wrogów wskazaną bronią), dzięki którym odblokujemy istotne dla rozgrywki karty tarota (podzielone na złote i srebrne). Nie jest to oczywiście zwyczajny materiał kolekcjonerski: srebrne karty na stałe wzmocnią którąś z cech Daniela, złote natomiast mogą być jednokrotnie wykorzystane na danym etapie (aby np. wspomóc nasze ataki, na chwilę spowolnić czas, czy zwiększyć odporność protagonisty). Ale nic za darmo. Jeśli chcemy korzystać z owych kart, musimy zaopatrywać się w kolejne zapasy złota. Kruszec zdobędziemy poprzez niszczenie różnych obiektów na planszy, a także dzięki znajdywanym relikwiom (np. mieszczącym się w ukrytych pomieszczeniach). Nie są to wprawdzie nowe rozwiązania, ale nadal mające rację bytu i doskonale wpasowujące się w klimat produkcji.
Warto jeszcze dodać, że tytuł dysponuje trybem wieloosobowym oraz kooperacji. Na multiplayerze możemy sobie pograć na kilku mapach w czterech trybach rozgrywki (deathmatch, drużynowy deathmatch, capture the flag oraz przetrwanie). Z kolei dzięki trybowi kooperacji stoczymy batalię z demonami w towarzystwie kolegi (grając przez LAN lub na podzielonym ekranie), albo z kimś zupełnie obcym – za pośrednictwem połączenia internetowego. Nie są to może zbyt szałowe opcje, ale na pewno wzbogacające zawartość tytułu.
Choć do tej pory wszystko wygląda w miarę w porządku, pewne zastrzeżenia mam co do oprawy dźwiękowej, a konkretnie do nagranego dubbingu. O ile muzyka – znana także z podstawowej wersji gry – robi naprawdę solidne wrażenie, tak zatrudnieni polscy lektorzy średnio wywiązali się ze swojego zadania. Podłożone przez nich głosy nie tworzą zbyt przekonującej aury, brzmią sztucznie i raczej miałko. Zupełnie inaczej ma się kwestia dubbingu anglojęzycznego: ten w pełni mnie zadowolił i wypadł bardzo naturalnie. Szkoda, że nasz ojczysty język został potraktowany drugoplanowo.
Podsumowując, Hell & Damnation nie jest remakeiem idealnym (bo przede wszystkim za krótkim!), ale bez wątpienia jest to najlepszy Painkiller od czasu pierwowzoru (i jego dodatku). Nowy silnik graficzny, nowy scenariusz, nowa broń, lekkie podrasowanie plansz, kooperacja… wszystko, to krok do przodu, czasem mały, ale wciąż w odpowiednim kierunku. Dzięki temu produkcja dostarczy dużo pozytywnych wrażeń zarówno osobnikom znającym już ten tytuł, jak i zupełnie nowym, nieznającym go graczom. Czy jesteście tymi pierwszymi czy drugimi – powinniście być jednakowo zadowoleni.
Dobra |
Grafika: Farm 51 dobrze wykorzystało możliwości Unreal Engine 3 i wprowadziło Painkillera w nową generację grafiki. Cudów się nie spodziewajcie, ale Hell & Damnation wygląda naprawdę dobrze. |
Dobry |
Dźwięk: Mamy do czynienia z naprawdę dobrą i klimatyczną muzyką. Efekt psuje natomiast trochę słabo przygotowany polski dubbing. |
Dobra |
Grywalność: Hell & Damnation wyciska dużo ze starego Painkillera i dostarcza niemało frajdy. Szkoda tylko, że jest to rozrywka tak krótka. |
Dobre |
Pomysł i założenia: Deweloper nie starał się wprowadzać szczególnych innowacji do produkcji, ale chyba miał rację. Subtelne "udoskonalenia" starego tytułu wypadły dobrze i choć można było zrobić więcej, w obecnej postaci szarpie się bardzo dobrze. |
Dobra |
Interakcja i fizyka: Nie jest powalająca, ale program pozwala na zniszczenie dość znacznej ilości różnorakich obiektów. |
Słowo na koniec: Całkiem udane odświeżenie starej produkcji, które bez wątpienia nadal potrafi wciągnąć i uraczyć gracza całą masą świetnego klimatu. Do ideału sporo brakuje, ale w niczym to nie przeszkadza by się dobrze bawić! |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler