guy_fawkes @ 01.04.2012, 12:11
Krzysztof "guy_fawkes" Kokoszczyk
Jestem zły jak wszyscy diabli i jednocześnie piekielnie umęczony odsyłaniem w niebyt szatańskiego ścierwa. Palec mi spuchnął od ciągłego duszenia spustu, a nogi prawie odpadły po setce wślizgów i kopniaków.
Jestem zły jak wszyscy diabli i jednocześnie piekielnie umęczony odsyłaniem w niebyt szatańskiego ścierwa. Palec mi spuchnął od ciągłego duszenia spustu, a nogi prawie odpadły po setce wślizgów i kopniaków. Jeśli rzeczywiście uśpiony rozum przyzywa upiory, to ekipa The Haunted Team najwyraźniej pochłonęła roczną dawkę melatoniny.
LICHO NIE ŚPI
Nim zabrałem się za The Haunted: Hell's Reach, sparzyłem się na jednym z laureatów plebiscytu Make Something Unreal – Damnation, które przekonało mnie, że nie zawsze z operacji przekształcenia moda w pełnoprawną grę, pacjent uchodzi z życiem. Materiały promocyjne Hell’s Reach, co prawda ukazywały szpilę z dobrej strony, lecz powszechnie wiadomo, jak łatwo zmanipulować reklamówki, by sprzedać plastik w cenie klejnotów. Pierwsze zaskoczenie nastąpiło podczas ściągania produkcji z serwerów Steam, a wiązało się z jej rozmiarem. Sami powiedzcie, ile znacie gier opartych na Unreal Engine 3.0 i zajmujących niecałe 2,5 GB? Niemal tyle liczy sobie demo ME3… Szpile napędzane dziełem Epic Games, mają tendencję do błyskawicznego puchnięcia, zaś tu trafia nam się szkapa o naprawdę skromnych potrzebach, która zawsze gdzieś tam się na HDD wciśnie w szparę pomiędzy rozepchniętymi łokciami Batmanów, BioShocków i innych współczesnych hitów AAA.
Paradoksalnie, to mnie wcale nie ucieszyło, a wręcz przeciwnie, zrodziło masę pytań, czy to rzeczywiście pełnoprawny twór, a co za tym idzie, jak bogaty pod względem contentu? Kilka pierwszych minut gry rozwiało wszelkie wątpliwości – skurczone w optymalizacyjnym praniu portki rzeczywiście pasują. Problem w tym, że tyłek w nich rezydujący, również 3-drzwiowy nie jest – to tak naprawdę zestaw 8 map (widzę tu potencjał na DLC), dedykowanych przede wszystkim multiplayerowi z doszytym w growo-krawieckim pogotowiu trybem solo. Wyszło z tego coś pomiędzy Left 4 Dead, a Killing Floor, czyli sieciówka, w której kilku żywych graczy daje odpór setkom wirtualnych maszkar. W tym przypadku do boju staje kwartet śmiałków, eksterminując diabelski i ludzki pomiot w kilku trybach. W najbardziej podstawowym, czyli Inferno, przez 4 bite rundy spuszczamy manto setkom demonów, by wreszcie naklepać ich tatuśkowi. Survival zaś to nic innego, jak klasyczna już horda, gdzie zadanie jest proste – jak najdłużej utrzymać się przy życiu przy rosnącej przewadze wrogich zastępów. Ostatnie dwa tryby polegają na rywalizacji – ośmiu graczy wciela się w czterech ludzi i tyleż samo demonów. Różnica pomiędzy odmianą Demonizer a Battle jest taka, że w tym pierwszym zabity gracz odradza się po stronie przeciwnej.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler