Raaistlin @ 10.10.2011, 17:38
Wojciech "Raaistlin" Onyśków
Wydana w tamtym roku F1 2010 była wielką rewolucją w świecie wirtualnych ścigałek. Do momentu wydania nie posiadaliśmy pełnoprawnej produkcji traktującej o tym jakże elitarnym sporcie, z masą statystyk i przede wszystkim licencji na pokładzie.
Wydana w tamtym roku F1 2010 była wielką rewolucją w świecie wirtualnych ścigałek. Do momentu wydania nie posiadaliśmy pełnoprawnej produkcji traktującej o tym jakże elitarnym sporcie, z masą statystyk i przede wszystkim licencji na pokładzie. Jak wszystko wyszło w praniu, zainteresowani tematem zdążyli się już solidnie przekonać. Czy kontynuacja opatrzona numerkiem 2011 ma do zaoferowania coś więcej?
Jeśli miałbym w kilku słowach scharakteryzować F1 2011, z pewnością byłoby to „obszerne DLC”. Niestety, w strefie technicznej nie zmieniło się zbyt dużo. Większość elementów została żywcem przeniesiona z poprzedniej części. Można rzec, iż nie zmienia się tego, co jest dobre, ale z drugiej strony – czy należy za to znowu pobierać kasę? Ale zacznijmy od początku…
F1 2011 to gra traktująca, o dziwo, o Formule 1 – królowej sportów motorowych. Zasiadamy zatem za sterami przepotężnej maszyny, jaką jest bolid poruszający się po zamkniętych torach. Do dyspozycji mamy tryb kariery, w którym, dzięki mozolnej pracy, wspinamy się do góry, lądując w coraz to lepszych teamach. Tutaj pojawia się pewna różnica w stosunku do poprzedniczki – o ile wcześniej mogliśmy wybrać, ile sezonów ma trwać nasza kariera, tak tym razem założenie jest odgórne. Wybieramy jeden z początkowych zespołów (oprócz trzech najsłabszych, o których nawet wspominać nie wypada, pojawia się chociażby Force India), odpowiadamy na kilka prostych pytań dziennikarzy i ruszamy na nasz pierwszy weekend wyścigowy.
Kolejna, bardziej kosmetyczna, zmiana dotyczy wyglądu samego menu. Z przyczepy Tira przenieśliśmy się do czegoś bardziej przytulnego, ludzkiego. Z tego też miejsca mamy możliwość sprawdzić aktualne wyniki, prognozowaną pogodę na najbliższy event, ilość pozostałych GP czy też maile (zarówno PR-owe bełkoty, jak i propozycje współpracy na najbliższy sezon). Po nacieszeniu się nowym otoczeniem (no co, w końcu zapłaciliśmy za nowe tekstury) lecimy na tor, by w praktyce przetestować nowe dziecko od Mistrzów Kodu.
Filozofia jazdy nie zmieniła się zbytnio. Bolid nadal prowadzi się bardzo fajnie, jednak o totalnym realizmie możemy oczywiście zapomnieć. F1 2011 to produkcja dla laików, którzy chcą sobie pojeździć i poudawać, że przestawienie dwóch opcji w silniku pozwoliło im urwać cenne tysięczne sekundy. Owszem, poszczególne ustawienia bolidu są bardzo ważne, ale tylko podczas rywalizacji w trybie sieciowym z prawdziwymi graczami. W karierze wystarczy nam zestaw predefiniowanych ustawień na każdy tor, przygotowany przez twórców. Przekonałem się o tym, rozgrywając pierwsze Grand Prix w Australii, zasiadając za sterami Force India, czyli teoretycznie jednego ze słabszych bolidów. Pomijając kwalifikacje, bo w tych urwać cenne sekundy i zbliżyć się do Vettela jest nawet trudno, w wyścigu poszło jak z płatka. Na pierwszej prostej w użycie poszedł KERS (o których szerzej za chwilę), opóźnione dohamowanie przed ostrym prawym i voila – takim oto sposobem z piętnastej pozycji awansowałem na trzecie. Wybaczcie, ale takie cuda to zdarzają się tylko, gdy posiadamy solidną maszynę. Czyżby cała stawka zapomniała ustawić bolid, o spoglądaniu w lusterku już nie wspominając? Kolejni zawodnicy dają się wyprzedzać jak dzieci, nie walczą o pozycję, oddają ją z niesamowitą wręcz łatwością. Wystarczy wbić się po wewnętrznej w ostry zakręt i opóźnić hamowanie. W normalnych warunkach przeciwnik wykorzystałby naszą pozycję i dobrze wyszedł z łuku, odzyskując pozycję. W F1 2011 rywal potulnie hamuje, czekając, aż pojedziemy przed nim.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler