Gdy świat dowiedział się o rozpoczęciu prac nad remakiem Sid Meier’s Pierates! starsi gracze popadli w euforię. Należę raczej do tego młodszego pokolenia graczy i przyznam, że tej euforii nie rozumiałem i, patrząc na swój wiek, raczej już nie zrozumiem. Głównie przez to, że pierwotna wersja gry z 1987 roku, która niegdyś zawładnęła wirtualnym światem jest starsza ode mnie o pięć lat. Nie miałem przyjemności w nią zagrać i nie pojmę jej kultu (dlatego też na próżno tu szukać kontrastu między recenzowaną przeze mnie wersją, a wzorem, na którym została oparta). Możliwe, że właśnie przez to moja nota będzie zaniżała oceny tego tytułu w internecie. Ale zacznijmy od początku.
Dawno temu na Karaibach.
Fabuła gry jest błaha. Równie dobrze mogłoby jej nie być, a i tak raczej mało kto by to zauważył. Rodzina naszego bohatera spłaca długi i rozpoczyna nowe życie. Sielanka, jak to często bywa, nie trwa zbyt długo. Do akcji wkracza zły pirat Markiz Montalban, który porywa całą naszą rodzinę. Tylko stworzonemu przez nas bohaterowi udaje się uciec i stawia on sobie za zadanie odbić rodzinę, a może to zrobić tylko w jeden sposób: zostać piratem i pokonać Markiza oraz jego załogę.
Dziesięć lat po porwaniu zapisujemy się do ekipy statku płynącego na rodzime Montalbanowi Karaiby. Kapitan jest bardzo okrutny więc nasz bohater się z nim rozprawia i sam zajmuje jego miejsce. Na maszcie zawiesza czarną flagę z białą czaszką i skrzyżowanymi piszczelami oraz odwiedza kolonie państw europejskich (Anglia, Holandia, Francja i Hiszpania) lub miasteczka Indian i katolickich misjonarzy by pozyskać więcej informacji na temat Markiza oraz skompletować załogę swej łajby.
Prócz głównego wątku można wykonywać także misje poboczne zlecane przez gubernatorów kolonii, odkopywać skarby historycznych piratów, plądrować miasta, zdobywać serca córek gubernatorów oraz towarzyszyć im na balach lub zostać handlarzem. Wybór państwa, z którym będziemy współpracować nie jest konieczny, ale warto to zrobić ponieważ za każde zadanie dostajemy nagrodę oraz możliwość awansu (osiem rang), zapewniającego m. in. niższe ceny u handlarzy, promocje na statki lub ich naprawy i ulepszenia oraz większą liczbę ochotników w miastach danej nacji.
Wszystko przez Piratów z Karaibów.
Wiele możliwości mamy także na samym morzu. Pływamy od portu do portu, jednak to po jakimś czasie robi się to bardzo monotonne, nie ma funkcji przyspieszenia, a rejs z jednego końca mapy na drugi może trwać nawet godzinę (tak, tą prawdziwą!) i co gorsza taka wyprawa zdarza się bardzo często...; toczymy bitwy morskie, w których do dyspozycji mamy trzy rodzaje amunicji; stajemy do (bezkrwawych niestety) pojedynków z łotrami, w których ważną rolę odgrywają artefakty otrzymane od naszych kochanek i piratów przesiadujących w barze; plądrujemy miasta, gdzie rozgrywka podchodzi pod strategię turową; walczymy z piratami o prymat na morzu (jest ich 9 oraz nasz bohater); nie wolno też zapominać o częstym zaopatrywaniu naszej załogi w żywność i regularnego dzielenia się z nimi łupami. Wszak trudzą ich długie wyprawy i bez odpowiedniej zachęty mogą zorganizować bunt. Jest tego wiele, ale jakoś nie robi to na mnie zbyt dużego wrażenia... dlaczego? Wszystko to przez film Piraci z Karaibów, po którym zrobiła się wielka moda na motywy żeglugi i zabawy w piratów... Zanim zagrałem w Sid Meier’s Pirates! Miałem styczność z takimi tytułami jak Sea Dogs, Port Royal czy Piraci z Karaibów i nie odstają one pod żadnym względem od recenzowanej przeze mnie gry. Co więcej, Piraci z Karaibów dużo bardziej mnie wciągnęli niż dziecko Sid’a Meier’a. Głównie przez to, że nie byli aż tak uproszczeni. Następna sprawa jest taka, że wyżej wymienione produkcje wydane zostały niemal w tym samym czasie i ten motyw wydaje się bardzo oklepany. Nie rozumiem też zachwytu innych mediów. Zgadzam się jest bardzo grywalna ale, jak już wcześniej wspomniałem, rok-dwa lata przed jej wydaniem otrzymaliśmy równie grywalne, acz nie doceniane produkcje.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler