Na ekranach kin zagościł niedawno kolejny film traktujący o najeździe złych kosmitów na Ziemię. Obraz zatytułowano Battle: Los Angeles – film zresztą wyjątkowo słaby w mojej opinii, o czym zdążyłem już podzielić się z Wami w jego recenzji. Zupełnie nie dziwi więc fakt stworzenia gry komputerowej opartej na kinowym tytule. O ile jednak tego typu wytwory są na ogół dziełami raczej przeciętnymi i rzadko kiedy natrafimy na jakąś rzeczywiście dobrą adaptację, tak z drugiej strony - ciężko też tak naprawdę wskazać jakieś wyjątkowe „crapy” z tej dziedziny. Ale teraz w końcu będę miał swojego lidera na mojej prywatnej top-liście „najgorszych egranizacji w historii” i z pełnym rozmysłem twierdzę, że owa zaszczytna pozycja na podium przez baaaardzo długi czas nie zostanie zagrożona. Nie wiem dlaczego ktoś jeszcze w ogóle wydaje tego typu pół-produkty, a już tym bardziej nie wiem dlaczego Saber Interactive - twórcy udanego TimeShift – tak bardzo psują sobie renomę przed premierą Inversion, ich obecnie sztandarowego tytułu. Jakby nie było, wniosek nasuwa mi się jeden: Battle: Los Angeles w formie growej jest absolutnym nieporozumieniem i może byłbym mniej surowy, gdyby był to produkt darmowy, ale jako że nie jest – pozostaję totalnie krytyczny.
Produkcja jest zupełnie klasycznym przedstawicielem gatunku FPSów. Chociaż sformułowanie „klasycznym” jest chyba dość obraźliwe dla innych gier tego typu, bowiem „klasyczne” FPSy na ogół spełniają pewne normy, o których producenci Battle: Los Angeles najwidoczniej zapomnieli. Dzieło Saber Interactive jest odległe od jakichkolwiek standardów i ma braki w prawie każdej dziedzinie.

Ale zacznę może od tej „najmocniejszej” strony produkcji, jaką jest oprawa audio-wizualna. Rzecz jasna, nie spodziewajcie się na ekranie cudów – grafika to totalny przeciętniak, ale ostatecznie nie mógłbym też z czystym sercem uznać jej za bardzo słabą. Aż TAK źle nie jest, co nie znaczy, że już na pierwszy rzut oka nie zauważycie archaiczności tekstur, nie najlepszej animacji, kiepskich efektów specjalnych, etc. Razi też brak jakiejkolwiek możliwości oddziaływania na otoczenie. I to do tego stopnia, że szyjąc do wózka dziecięcego jedynym dostrzegalnym efektem będzie… jego przesunięcie. Solidny materiał…
Kwestia dźwięku ma się podobnie. Coś tam słyszmy w tle, karabiny w miarę ładnie brzmią przy strzelaniu, lektorzy jako-tako sobie poradzili, jednak daleko temu wszystkiemu do dźwiękowej wirtuozerii. Podczas zabawy zauważyłem też bardzo dziwne zniekształcenia dźwięku w momentach, w których akcja przenosiła się do zamkniętych pomieszczeń. Miało to chyba imitować jakiś pogłos, czy coś w tym stylu… cóż, wyszło co najmniej dziwacznie.

Krytykowanie fabuły byłoby w tym wypadku nieco bezsensowne, bo w końcu z góry było wiadomo, że scenariusz nie miał należeć do tych ambitnych. Jak to w filmie – przylatują obcy, atakują Ziemię, a my wcielamy się w dzielnego Marines i wspólnie z innymi wojakami stawiamy czoła najeźdźcom. Standard. Absolutnie żenujący jest natomiast sposób prezentacji owego scenariusza. Fabuła rozwija się za pośrednictwem dwuwymiarowych wstawek animowanych, rodem z jakiejś amerykańskiej kreskówki. Pasuje to do gry jak gitara do koszyka, a nawet gdyby rysunki miały pasować, to wyglądają po prostu koszmarnie brzydko. Bleee!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler